O ALKOHOLU I NIE TYLKO…

Ostatnio przeszedłem pieszo starówkę krakowską, czyli ulice w obrębie Plant. Byłem zdziwiony zaistniałymi zmianami. Mimo, że do niedawna codziennie bywałem w samym centrum, na placu Szczepańskim, to jednak nie miałem czasu na spacery po okolicznych ulicach.

Czasem jest tak, że będąc w samym sercu zabytkowego Krakowa nie zna się szczegółów, gdyż codzienna krzątanina na to nie pozwala. Cóż takiego ujrzałem na tym spacerze? Otóż zniknęło wiele różnych dotychczasowych sklepów, a w ich miejsce mamy: drogie ciuchy, drogie pamiątki i drogie alkohole oraz wcale nie takie tanie punkty gastronomiczne.

Najwięcej jest alkoholu i to przypomina mi powszechnie powtarzane twierdzenie, że bez niego żyć nie sposób. Jestem chyba jakimś wyjątkiem, ale tak się składa, że od blisko 50 lat żyję całkowicie bez alkoholu i wcale z tego powodu nie narzekam.

Abstynent jest jednak zjawiskiem nietypowym i dlatego doświadczałem różnych pociesznych zdarzeń. Z alkoholem miałem do czynienia na weselu mojej starszej siostry, kiedy to, jako kilkunastolatek wypiłem kilka kieliszków „Żytniej”.

Kręciło mi się po tym w głowie i brak bieżącej trzeźwości oceniłem nieszczególnie ciekawie. Z tego powodu zrodziło się u mnie przekonanie, że taki trunek nie jest niczym interesującym i postanowiłem go unikać.

Nawet nie miałem typowego kaca następnego dnia, ale mój organizm ogólnie dał mi do zrozumienia, że istnieją znacznie bardziej smakowite napoje. Może nie jestem obiektywny, ale przyznam, że nie rozumiem twierdzenia o immanentnym połączeniu człowieka z alkoholem?

Już w życiu zawodowym spotkały mnie z tego powodu zaskakujące, nie tyle dla mnie, ile dla innych, zdarzenia. Wszelkie zakrapiane uroczystości omijałem wielkim łukiem, uznając, że egzystencja trzeźwego w gronie osób będących na rauszu powoduje dla obu stron niekomfortową sytuację.

Trzeźwy może w takich warunkach uchodzić za wtyczkę słuchającą opowieści płynących z ust pozbawionych, pod wpływem alkoholu, hamulców… Nieraz mnie pytano, z czego czerpię radość życia, skoro nie piję i nie palę?

W tym miejscu kojarzył mi się francuski film z Annie Girardot w roli głównej pt. „Nie pije, nie pali, nie podrywa, ale…” i odpowiadałem zwykle, że piszę i tworzę. Rzeczywiście, Opatrzność obdarzyła mnie umiejętnością posługiwania się piórem tak w prozie, jak i w poezji.

Chyba za dużo powiedziałem, gdyż za poetę nie uchodzę, ot po prostu umiem pisać rymowanki wierszowe i fraszki… Zawodowe umiłowanie prawa sprawiło, że i w tej dziedzinie dane mi było, co nieco stworzyć i opublikować.

Ale wracając do alkoholu, to jego powszechność egzystencji w polskim społeczeństwie odczułem nieco na sobie w postaci np. łatki nietypowego człowieka. Ta oryginalność sprawiała czasem zaskakujące zdarzenia.

Przypominam sobie, że późną porą pewnego Sylwestra w stanie wojennym jechałem, jako kierowca, samochodem pełnym rodziny będącej już pod dobrą datą…, stąd woń spirytusu rozchodziła się wyraźnie po wnętrzu karoserii…

Przy wjeździe na most Grunwaldzki w Krakowie zatrzymała mnie Policja (gwoli ścisłości ówczesna Milicja), i kazano dmuchać w balonik. Zrobiłem to ku uciesze wszystkich pasażerów, którzy jak jeden mąż huknęli gromkim śmiechem. Do dziś pamiętam mocno zdziwioną i szalenie zaciekawioną postać władzy, który z tego zdarzenia niczego nie pojął.

Innym razem, przebywając w podróży służbowej w szerokim gronie koleżanek i kolegów z kierownictwa całej instytucji, wymówiłem się po angielsku od udziału w popijawie. Pech chciał, że liczne towarzystwo, blisko 20 osobowe, usytuowało się w pokoju graniczącym z moim, w którym chciałem spokojnie zażyć odpoczynku.

Niestety, nie było mi to dane, gdyż donośne głosy zza ściany nie dawały mi zasnąć, zmuszając, chcąc nie chcąc, do słuchania ich wynurzeń. Po tym doświadczeniu przekonałem się praktycznie, że alkohol rzeczywiście rozluźnia hamulce, powodując słowa, których na trzeźwo niejeden nie wymówiłby na pewno.

Wtedy też dowiedziałem się kilku opinii o osobie podejrzanej, niepijącej alkoholu… Znalazłem także obrońcę, który skwitował te podejrzenia stwierdzeniem – dajcie mu spokój, w końcu poszedł spać, a nie siedzi trzeźwy i nie notuje w pamięci…

Alkohol jest dla ludzi, toteż, jako niepijący nie potępiam osób bieżąco go spożywających, pod warunkiem, że bycie pod jego wpływem nie prowadzi do tragedii. Tym mianem nazywam zachowanie każdego kierowcy, usiłującego prowadzić pojazd mechaniczny pod jego wpływem.

Co tydzień słyszymy o liczbie ofiar śmiertelnych wypadków spowodowanych najczęściej stanem nietrzeźwości kierowcy i to zjawisko przeraża. Zawodowe nawyki stawiają mnie w takiej chwili w gronie osób dopominających się drakońskich konsekwencji dla tych, którzy w upojeniu alkoholowym nierzadko zabijają innych.

Wydaje się, że zwiększanie lat pozbawienia wolności w takim przypadku nie jest skutecznym antidotum, gdyż przyczynia się do rozmiaru kosztów społecznych wynikających z potrzeby utrzymania ich egzystencji za kratkami…

Widzę dwa radykalne rozwiązania: przepadek pojazdu na rzecz Skarbu Państwa, z przeznaczeniem na odszkodowania na rzecz osób poszkodowanych oraz przymusowe roboty publiczne.

Koncepcja przepadku pojazdu była już dyskutowana w parlamencie i nie doczekała się realizacji z niewiadomych powodów? Myślę, że niestety nie ma innego skuteczniejszego wyjścia, gdyż mimo systematycznych kontroli ruchu drogowego liczba wypadków powodowanych stanem nietrzeźwości wcale nie maleje.

Czasem namacalnie konkretne wyobrażenia skutku bijącego bezpośrednio w kierowcę w postaci pozbawienia samochodu, może być znacznie skuteczniej odstraszającym środkiem karnym, aniżeli groźba pozbawienia wolności.

Tadeusz Michał Nycz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *