W przestrzeni publicznej nadal zarysowuje się szereg wątpliwości w zakresie czynnego udziału w wyborach, mimo, że racjonalne podejście do tego zagadnienia powinno sprzyjać zwiększonej statystyce wyborczej.
Przeciętny obywatel uprawniony do głosowania rzadko kiedy zachowuje się racjonalnie. Kiedy większość analiz wskazuje na zwycięstwo jego opcji sądzi, że nie ma potrzeby uczestnictwa w wyborach, bo swoi i tak wygrają.
Mamy też do czynienia z typowym lenistwem umysłowym opartym na założeniu, że współczesne stosunki społeczne ułożą się i tak bez uczestnictwa w wyborach pojedynczego obywatela, który w demokracji może robić co chce, a zatem także nie iść na wybory.
Decyzję taką podejmie chociaż racjonalny osąd sprawia, że powinien oczywiście pójść. Lenistwo społeczne jest jednak tak przeważające, że osoba ta nawet na wszelki wypadek, nie przeprowadzi żadnej analizy wyboru, co do rodzaju decyzji w sprawie udziału w akcie wyborczym.
Istnieją też okoliczności, które obiektywnie wpływają na absencje wyborczą np. niespodziewana choroba, ale także takie które uznajemy bezpodstawnie za usprawiedliwiające nieobecność, których typowym przykładem jest pogoda.
Zbyt korzystna, czyli bardzo słoneczna może sprzyjać wyjazdom poza miejsce głosowania, co uniemożliwi udział w wyborach z przyczyn beztroski, czyli traktowania niepoważnie rzeczywistości społecznej.
Podobne wytłumaczenie nieobecności wystąpi w razie złej pogody, a zwłaszcza ulewnych dreszczów, bo wówczas znajdziemy dobrą wymówkę w postaci dbałości o własne zdrowie, narażone na przeziębienie, etc.
Właściwie jedynym racjonalnym rozwiązaniem eliminującym absencję wyborczą byłoby wprowadzenie do Kodeksu wyborczego obowiązku uczestnictwa w wyborach publicznych. Jakże jednak nakładać taki obowiązek na obywateli kraju szczycącego się ze swej demokracji trwającej przez wieki w czasach I Rzeczypospolitej?
Być może uznajemy naród polski za tak długo funkcjonujący w systemie demokracji, że nie wypada nakładać tej powinności potrzebnej w społeczeństwie analfabetów, w którym brak jest niezbędnego elementu zdolności do zrozumienia spraw, o których ma się decydować i dlatego pełna demokracja jest niemożliwa?
Wynika to z poziomu oświaty niewystarczającej, aby wyborca był zdolny ocenić na czym polega jego interes i interes innych, po to, by się zaangażować w poszukiwaniu najlepszego rozwiązania przy pomocy kartki wyborczej, a także aby miał nieodzowne poczucie odpowiedzialności za to, w czym uczestniczy.
Pytanie, czy społeczeństwo polskie dorosło do pełnej demokracji nie wymagającej obowiązku uczestnictwa w wyborach pozostaje otwarte. Powiadają niektórzy, że pewna weryfikacja tego poglądu nastąpiła podczas majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Komentatorzy prześcigali się w pozytywnych ocenach wynikających z podwojenia prawie frekwencji wyborczej. Czy jest z czego się cieszyć, skoro ponad 50% uprawnionych do głosowania nie identyfikuje własnego interesu wyborczego we współczesnej Polsce?
Ten fakt wystawia złe świadectwo naszemu narodowi, ponieważ ukazuje brak bieżącego zainteresowania rzeczywistością i obrazuje niechęć do wpływania na zmiany. Wykazujemy jakąś ambiwalentną postawę, charakterystyczną dla małych słabo rozgarniętych dzieci.
Jesteśmy krytycznie nastawieni do rzeczywistości, a równocześnie uchylamy się od odpowiedzialności za proces naprawczy, mimo, że mamy pełne niczym nieskrępowane prawo uczestnictwa i wpływania na poprawę własnego losu.
Sądzimy może, że owa naprawa i tak nastąpi bez naszego udziału, nie zdając sobie sprawy z tego, że każdy rządzący sprawuje władzę w wyniku poparcia określonego zaplecza. Im liczniejsze jest to zaplecze, tym większe są szanse na podejmowanie kluczowych zmian naprawczych.
Jako współcześni debiutanci demokratyczni nie dostrzegamy istoty tej zależności, oceniając polityka i rządzenie, jako swoistego rodzaju samograj, który raz puszczony w ruch będzie funkcjonował poprawnie dalej, bez potrzeby dokonywania wyborczych korekt.
Przedwyborcza dyskusja publiczna nie zachęca do racjonalnego przyłączania się do tej debaty, ponieważ poziom prezentowanych poglądów stwarza odstraszającą aurę. Przeciętny krajanin ma własne filozoficzne poglądy na władzę.
Potrafi ją trafnie skrytykować, ale jednocześnie ma poważne trudności w sferze krytyki konstruktywnej, która polega na kwestionowaniu jakiegoś postępowania, przy równoczesnym proponowaniu innego wraz z argumentami pokazującymi korzyści z tego płynące, ale też konkretny sposób realizacyjny wraz ze sferą finansowania.
Krytyka konstruktywna nie może się ograniczać do sloganowych treści, lecz powinna kompleksowo omawiać dane zagadnienie i propozycję zmiany, Taki model dyskusji publicznej jest niezwykle trudny, ponieważ wypowiedź musi być wyważona w wyniku analizy wszystkich okoliczności związanych z proponowanym rozwiązaniem naprawczym.
Wymyślenie chwytliwego rozwiązania nie jest wcale trudne, wystarczy posłuchać dywagacji naszych polityków, w których aż się roi od coraz to bardziej fantastycznych pomysłów. Rzecz w tym, że kompleksowe omówienie metod wdrożeniowych pozostaje już poza tą dyskusją.
Pierwszym przykładem jest krytykowane rozdawnictwo pieniędzy w ramach 500 plus. Niektórzy znani ekonomiści puszczają w ruch wyobraźnię stwierdzając, że korzystniej byłoby zwiększyć kwotę wolną od podatku, bo tym sposobem najbiedniejsi zyskaliby więcej.
Pomysł na pierwszy rzut oka racjonalny i trudny do obalenia, gdyż przeciętny wyborca nie jest w stanie przeprowadzić analizy ekonomicznej skutków takiego rozwiązania i tym samym dojść do wniosku, że korzyści mogą proporcjonalnie bardziej dotknąć średnio i wysoko zarabiających, a nie najbiedniejszych.
Poza tym słuchacz takiej rewelacji nie może dostrzec skutków ubocznych propozycji, czyli wpływu na ogólne dochody budżetu państwa, ponieważ nie dysponuje mechanizmami analitycznymi w takim zakresie.
Na tym polega sprytny mechanizm kłamstwa medialnego, które przy pomocy chwytliwego i na pozór oczywistego twierdzenia usiłuje obalać znaczenie rozwiązań wprowadzonych przez obecnie rządzących.
Ci sami ekonomiści, jakoś 5 lat temu, czy wcześniej nie głosili tezy o obniżeniu kwoty wolnej od podatku, a wręcz przeciwnie popierali pomysł wydłużenia wieku emerytalnego. Nie twierdzę oczywiście, że nie należy obniżać kwoty wolnej od podatku, ale trzeba to robić stopniowo i z taką rozwagą, aby się budżet państwa nie rozregulował.
Niezależnie od ekonomicznych i społecznych efektów, celowane kierowanie pieniędzy dla określonych grup społecznych jest w stanie obdarowanych pozytywnie usposobić do władzy, stwarzając szersze zaplecze popierające naprawę państwa.
Takie rozwiązanie sprzyjać będzie stabilizacji władzy naprawiającej kraj złożony z kupy kamieni, posługując się językiem tych ugrupowań, w imieniu których mędrkują dzisiaj znani ekonomiści.
Karabeusz