Ciekawiła mnie debata prezydencka, przede wszystkim ze względu na jej powtórkę, gdyż miałem nadzieję, że startujący nauczyli się czegoś na swoich poprzednich błędach i dojdzie do interesującego dyskursu o Polsce.
Niestety, efekt finalny pokazał, że nie mamy 11 kandydatów na głowę państwa, którzy spełniają minimalne kryteria predysponujące ich do zajęcia tego miejsca. W sumie, moim zdaniem, jedynie dwóch mogłoby rywalizować o zwycięstwo, a mianowicie Marek Jakubiak i Andrzej Duda.
Dlaczego tak krytycznie oceniam przedstawicieli opcji politycznych starających się osiągnąć fotel prezydencki? Przede wszystkim dlatego, że 9 kandydatów nie spełnia niezbędnych kryteriów dla kwalifikacji do grona polityczno-dyplomatycznego.
Politykę trzeba odróżnić od politykierstwa. Ta pierwsza jako skomplikowana dziedzina cechuje się m.in. wyprowadzaniem przeciwnika w pole przy pomocy tzw. forteli. Instytucję tę, którą dość ciekawie zarysował Sienkiewicz na łamach „Trylogii”, cechuje ocieranie się o prawdę i posługiwanie się wątpliwościami, ale nie jest ona łganiem w żywe oczy…
Drugą niezbędną cechą kandydata powinna być umiejętność zachowań dyplomatycznych, który to element jest immanentnie związany z polityką, a dla nieznających dokładnie tego słowa powtórzę klarownie, że chodzi o nierozłączność.
Wreszcie kolejną cechą rasowego polityka jest cel, do którego on zmierza, uwarunkowany prawnie, w tym sensie, że stosownie do kandydowania na daną funkcję zainteresowany porusza się w obszarze swoich przyszłych kompetencji.
Analiza wypowiedzi kandydatów na Prezydenta RP pokazuje niestety tragiczną prawdę. My w Polsce przez 30 lat nie ukształtowaliśmy osób stanowiących elitę polityczną, odpowiadającą formalnym kryteriom polityki.
Przy analizie tego zjawiska od razu zakreślę obszar podmiotowy, aby nie być posądzonym o demagogię. Mówiąc o elicie politycznej mam na myśli 4 osoby w państwie zajmujące najwyższe stanowiska, a mianowicie: Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów, Marszałka Sejmu i Marszałka Senatu i odnosić się będę do tych, którzy swą działalność kadencyjną już zakończyli.
Na takiej płaszczyźnie porównawczej musimy sobie uświadomić i przyjąć do wiadomości, jak sprawnie musieli funkcjonować nasi wstępni, że przez tylko 20 lat II RP takie elity polityczne wykształcili.
Być może spotkam się z zarzutem, że te międzywojenne elity też miały sporo za uszami, co obrazuje „Kariera Nikodema Dyzmy” trafnie charakteryzująca ten obszar. To prawda mieliśmy wówczas Dyzmów w niektórych miejscach politycznych, ale dzisiaj ich mamy multum i to stanowi zasadniczą negatywną różnicę!
Niestety, nie jest to tylko moje zdanie, gdyż polskie elity intelektualno-kulturowe trafnie uwspółcześniły tę postać w filmie „Kariera Nikosia Dyzmy”, do tego stopnia wiernie, że główny bohater aspirujący na premiera znajduje w XXI wieku nie tylko idealne potwierdzenie, ale i dalszy ciąg dyzmickiej polityki…
Teraz muszę odsłonić kulisy mojej wiedzy na omawiane tematy, bo przecież współczesna edukacja takich wiadomości nie przekazuje. Tak się złożyło, że jako mały chłopiec wychowywałem się na wzgórzu wawelskim i tam miałem do czynienia z pewnymi reliktami II RP.
Namacalnym reliktem była umywalka ze złoconymi kurkami, z której korzystałem po Prezydencie Ignacym Mościckim. Wawel stanowił w II RP miejsce, w którym dość często przebywał Prezydent, toteż funkcjonowała tam agenda Urzędu Rady Ministrów przygotowująca i służąca głowie państwa do przebywania w dawnej stolicy.
Ta agenda przetrwała zresztą do pewnego momentu także w PRL-u, dlatego miałem szczęście poznać osobiście byłego kamerdynera Prezydenta Ignacego Mościckiego – kopalnię wiedzy o II RP i to w zakresie informacji niekoniecznie publicznie ogłaszanych.
Od starszego już wówczas pana, który mnie też uczył, jak należy czyścić buty, aby lśniły niemal jak lakierki, w których można się prawie jak w lustrze przeglądać, otrzymałem znaczną wiedzę o stosunkach międzywojennych w obszarach dotyczących Prezydenta RP.
Właśnie ze względu na takie wyedukowanie, widząc degrengoladę polityczną, już na łamach niniejszego blogu pisałem o potrzebie stworzenia polskiej szkoły dyplomacji, którą powinien ukończyć każdy polityk, zanim zabierze się za tę niezwykle skomplikowaną pracę dla społeczeństwa.
Inna sprawa, że mielibyśmy chyba trudności z wykładowcami, ponieważ w PRL-u dość skutecznie zwalczano wszelkie pozostałości II RP, toteż ten stracony powojenny czas pokazał pustynię polityczno-dyplomatyczną.
Jako satelici ZSRR nasi politycy, stosowali dyplomację na wzór radziecki, a tenże najlepiej ukazał Nikita Chruszczow na międzynarodowej konferencji bodaj w Wiedniu, kiedy skonsternowany przerwaniem mu wywodów, zdjął but i waląc nim w stół począł uciszać zebranych.
Przechodząc do oceny naszych milusińskich kandydatów na głowę państwa, muszę powiedzieć, że zdziwiła mnie konsekwencja kilku konkurentów, którzy z uporem maniaka powtarzali na kolejnej debacie nonsensy sprzeczne z istotą ustroju demokratycznego.
W ich ustach brzmiało to różnie, a to zasypywanie podziałów politycznych, a to łączenie społeczeństwa, a to kończenie z kłótniami politycznym, a to dążenie do jednolitości, etc. Te przedszkolaki, bo chyba nie można inaczej ich nazwać, nie rozumieją ustroju w którym przyszło im funkcjonować!
Oni dążą wprost do Frontu Jedności Narodu, który już jako relikt PRL-u mamy dawno za sobą. Nie zrozumieli, że demokracja polega właśnie na kłótniach, w wyniku których powstaje coś nowego, ciekawego, przedyskutowanego, bo tak właśnie rodzi się korzystny, dojrzały owoc w spornych bólach…
Jeśli ktoś tych kandydatów nazwie pogrobowcami PRL-u to chyba niewiele się pomyli, chociaż ze względu na ich wiek wcale nie byli w tym czasie edukowani, gdyż dojrzałe nauki z maturą na czele zdali w III RP, co tym gorzej świadczy o współczesności.
Okazuje się, że przez 30 lat nie potrafiliśmy postawić edukacji na odpowiednim poziomie, podczas, gdy wstępni uczynili to genialnie w niecałe 20 lat! Tylko się uczyć na ich doświadczeniach, ale nie kopiować bezmyślnie, bo epoki się zmieniają i trzeba dostosowywać reformę do współczesności, przy odpowiednim wykorzystaniu historycznych rozwiązań.
Nie krytykuję w czambuł wszystkich nawet tych 9 kandydatów, każdy bowiem z nich posiadał wypowiedzi korzystne i temu zaprzeczyć nie mogę. Oceniając ich jednak, trzeba posłużyć się łącznie 6 usłyszanymi twierdzeniami, bo dopiero one wspólnie charakteryzują pretendenta na głowę państwa.
Kolejnych kilku, spośród tych 9, przedstawiało bardzo ciekawe i korzystne społecznie rozwiązania, trzeba przyznać, że medialnie chwytliwe, np. kwota wolna od podatku, emerytura wolna od podatku, niskie, czy eliminacja prawie w ogóle podatków, etc.
Debata nie jest targowiskiem próżności w londyńskim Hyde Parku i dlatego tutaj trzeba przedstawiać krytykę racjonalną. Na czym ona polega? To proste. Krytykuję jakieś rozwiązanie i w miejsce niego przedstawiam własne, lepsze, ale równocześnie uzasadniam, w jaki sposób chcę do tego celu dojść, uwzględniając istniejącą rzeczywistość.
Oczywiście pytanie skierowane do wyborcy, czy chcesz podatki płacić, czy nie, każdego zmobilizuje do odpowiedzi nie, a głuptasów być może zbałamuci do głosowania na tak pytającego kandydata.
Z braku przedstawienia określonej propozycji wraz z kompletną drogą dojścia zwłaszcza w aspekcie potrzeby bilansowania budżetu państwa, tego rodzaju chwyty mają czysty charakter gruszek na wierzbie i uwłaczają wyborcom, gdyż w zamierzeniu mają ich za cymbałów, czyli przysłowiowe wyborcze mięso armatnie.
Zdziwił mnie kandydat, który strzelał swoimi poglądami z szybkością kuli armatniej i fizjonomią sprawiał wrażenia człowieka działającego pod wpływem środków pobudzających, co zwłaszcza można było dostrzec w jego oczach. Człowiek o takiej metodzie bycia nie nadaje się z założenia na Prezydenta, bo może być nieobliczalny i tym samym groźny.
Historycznie przypomnę, że mieliśmy w niedalekiej przeszłości XX wiecznych polityków, którzy pobudzali swój organizm do publicznych wystąpień właśnie w ten sposób, a skutek ich działań okazał się w sferze wojennej tragiczny, gdyż faszerowanie organizmu środkami uznanymi powszechnie za szkodliwe dla zdrowia, dobrych rezultatów przynieść nie może…
Wreszcie wypowiedzi polityków wspomagających kandydatów, usiłujących pomniejszyć znaczenie wizyty Prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie w dniu 24 czerwca 2020 r., poprzez przypomnienie, iż na zaproszenie byłego Prezydenta przybył do Polski przywódca USA świadczą o kompletnej degrengoladzie pojęcia dyplomacja.
Rzeczywiście przybył do Polski Prezydent USA Barack Obama, tyle, że z tej wizyty nic nie wynikło, ponieważ naszemu przywódcy brakowało dyplomacji i kindersztuby, stąd wpakował się chyba nieopacznie w sprawy, o których dyskutować nie przystoi na takim szczeblu…
I tak mieliśmy szczęście, że czasy się zmieniły. Gdyby to było w okresie złotego wieku i poseł króla Zygmunta Starego wypowiedziałby takie rady dotyczące małżonki np. sułtana, to pewnie wywiózłby z Turcji całą głowę, bo szanowano immunitet poselski, ale skończyłoby się niechybnie wojną z Turcją, gdyż Sulejman Wspaniały nie ścierpiałby tego rodzaju obelgi.
Wreszcie kolejna sprawa na tle relacji polsko-amerykańskich, które cała opozycja usiłuje pomniejszyć, zarzucając Andrzejowi Dudzie, że w tym układzie nie jest równorzędnym z Prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Nie jest, i nie będzie, dopóki Polska nie osiągnie pozycji mocarstwowej równej znaczenia USA. A, gdyby usiłował pokazywać sztucznie, że jest równy amerykańskiej głowie państwa, to jako pyszałek niczego nie uzgodniłby z Amerykanami.
Na tym polega umiejętność polityczno-dyplomatyczna, że uwzględniając swoje położenie postępuje się w taki sposób, aby uzyskać jak najwięcej, w granicach realnych możliwości. W polityce, nikt, nikomu, niczego za darmo nie daje.
Jeżeli chcemy, aby największe mocarstwo świata było naszym sprzymierzeńcem, to musimy pokazać, że za tę pomoc jesteśmy w stanie zapłacić. Cudów niestety nie ma. Dlaczego USA wyprowadzają część wojsk z Niemiec?
Bo, słusznie uważają, iż własnym kosztem nie będą gwarantować Europie pokoju. Skoro Niemcy nie chcą łożyć wymaganych 2% PKB na zbrojenia, to Amerykanie ograniczają swoje rozmiary militarne na ich terenie.
Może w pewnym momencie zadufana unijna Europa przypomni sobie, że to przystąpienie do I jak i II wojny światowej przez USA, pozwoliło na zaprowadzenie pokoju na naszym kontynencie.
Polityka z dyplomacją tworzy takie połączenie, które kojarzy mi się z pewną dykteryjką, a właściwie rozmową dwóch panów: Kałużyńskiego i Rudzkiego. Pierwszy z nich skarżył się iż ciągle myje twarz i stale wygląda na brudnego.
Na to Rudzki odpowiedział, że nie wystarczy się myć trzeba jeszcze zmieniać wodę…I tak jest z polityką, nie wystarczy tylko politykować, gdyż wówczas uchodzi się jednie za politykiera, ale trzeba jeszcze umiejętnie działać dyplomatycznie, bez czego w polityce żadnych celów się nie osiągnie.
Za parę dni zobaczymy, czy debata pomogła w wyborze? Pomimo sondaży, można mieć wątpliwości, bo co prawda mówi się, że wybrani kandydaci są naszymi reprezentantami, czyli odpowiadają statystycznemu poziomowi intelektu wyborców, ale tam, gdzie wchodzą w grę realne korzyści materialne nie powinno być żadnych trudności z trafnością wyboru…
Tadeusz Michał Nycz