Ostatnio coraz bardziej intensywnie słychać słowa krytyki pod adresem rządu, że tenże przespał kilka miesięcy od marca 2020 r., nie podejmując działań w kierunku naprawy służby zdrowia.
Jest to zwykła demagogia podbudowana do tego hipokryzją. Tytuł felietonu obrazuje stan naszej służby zdrowia, co uzasadnić jest bardzo łatwo. Tę stajnię budowano przez trzy dziesięciolecia, nie przewidując w ogóle możliwości zaistnienia poważniejszej epidemii.
Ale zacznijmy od podstaw, czyli od lekarza rodzinnego działającego w ramach pojęcia publicznej służby zdrowia. Jeszcze w PRL-u, jak sobie przypominam, przychodnia zdrowia to był osobny budynek, w którym w odpowiedni sposób sytuowano gabinety lekarskie często tak, aby można było oddzielić pacjentów bardzo chorych, od tych, którzy przybyli po poradę, czy receptę.
W każdym razie taki układ przychodni zdrowia funkcjonował zawsze w części przeznaczonej dla dzieci: zdrowych i chorych. Popatrzymy teraz jak jest obecnie w przychodni lekarza rodzinnego.
Podział na wejście dla pacjentów chorych i dla pacjentów zdrowych trzeba szukać ze świecą. Większość gabinetów lekarzy rodzinnych, zwłaszcza w miastach, gnieździ się gdzieś obok gabinetów specjalistycznych, a nawet, co gorsza, obok pomieszczeń przeznaczonych na całkiem inną działalność.
W jaki więc sposób można w tych warunkach rozdzielić pacjentów bardzo chorych od pozostałych i wprowadzić jakiś sensowny system sanitarny w czasie pandemii koronawirusa?
Nie ma, co się, wobec tego, dziwić, że sporo lekarzy rodzinnych udziela porad na odległość.
Z tego właśnie powodu władze słusznie decydują się na tworzenie szpitali terenowych, czy też terenowych punktów pobierania materiałów do badań zarażenia na koronawirusa.
Drugi problem to brak pielęgniarek, zwłaszcza wysoko wykwalifikowanych, umiejących między innymi obsługiwać respiratory. Wbrew obiegowym twierdzeniom niektórych filozofów, działalność anestezjologiczna, w strukturę której wchodzą prace z użyciem respiratora nie należy do czynności typu obsługa cepa, czego można się nauczyć po krótkotrwałym przeszkoleniu.
Brak w Polsce pielęgniarek nie powstał z poniedziałku na wtorek, ale był wieloletnim procesem niedoceniania tego zawodu i wręcz działalności nawet sprzecznej z prawem. Kto likwidował licea medyczne, niech teraz sam uderzy się we własne piersi?
Kto pozbawiał tysiące pielęgniarek prawa do wcześniejszej emerytury, dokonując zabiegów nawet sprzecznych z prawem? Takie metody podejścia do tego ważnego zawodu musiały spowodować reakcję w postaci wyjazdu za granicę tysięcy pielęgniarek, do tego najwyżej wykwalifikowanych.
Dzisiaj sprawcy tych działań siedzący m.in. w fotelach poselsko-senatorskich wymądrzają się w postaci krytyki rządzących, którzy w warunkach istnienia stajni Augiasza robią, co mogą, aby uchronić nas od nieszczęścia.
To są właśnie ci, którzy „Solidarność” i budowę nowego ustroju sprowadzali do nabijania własnej kabzy pieniędzmi i to nie zawsze uczciwie zdobytymi, a dzisiaj z pozycji osób zamożnych, których stać na skorzystanie z prywatnej służby zdrowia, mędrkują ponad miarę.
Społeczeństwo polskie, jak historia pokazuje potrafiło nawet ze zgliszcz budować wolną Polskę, ale pod warunkiem zgodności z zasadami dekalogu. Tymczasem dzisiaj tym filozofom pomieszało się zupełnie w głowie, gdyż optują za nienormalnymi stosunkami społecznymi, w których utrwalone nawet konstytucyjnie pojęcie typu, życie, małżeństwo mają nic nie znaczyć, bo tak im nakazuje chora rządząca obecnie unijna szarańcza…
Wspominając naszych wstępnych łatwo można wykazać, że naród przywracający niepodległość był w stanie nawet dość szybko kraj z ruiny podnieść, ale pod warunkiem rzeczywiście, a nie pozorowanie funkcjonującej solidarności.
Pierwszy z brzegu przykład to budowa kolei w II RP, która doskonale w kilkanaście lat została zorganizowana od podstaw, gdyż w 1918 r. cała połać Ojczyzny komunikacyjnie była w ruinie.
Potrafiono zbudować tabor kolejowy i sieć trakcji kolejowych, aż do tego stopnia doskonale, że wedle rozkładów jazdy kolei można było przysłowiowo regulować zegarki, tak precyzyjnie funkcjonowała przedwojenna polska kolej.
Można? Można, jeśli się chce i działa dla dobra Ojczyzny. Ale wówczas nikt nie pozbawiał kolejarzy prawa do przejścia na wcześniejszą emeryturę i dlatego kolej polska stabilnie zatrudniała fachowców bardzo wysokiej klasy. Mój dziadek był właśnie emerytem kolejowym, który przeszedł na emeryturę w wieku 58 lat w 1933 r.
Reasumując, powstała stajnia Augiasza z naszej służby zdrowia wymaga naprawy, która będzie trwała nie krócej niż okres niszczenia tej sfery działalności. Nie popełniając dużego błędu można z przeważającym prawdopodobieństwem twierdzić, że na to potrzeba tyle samo czasu, przez który była dotychczas niszczona.
Słowem, za 30 parę lat, jak dobrze pójdzie…, pod warunkiem jednak, że wszystkie po kolei rządzące ekipy będą realizowały konsekwentnie jeden nakreślony dzisiaj kierunek naprawczy.
Tadeusz Michał Nycz