K. Wróćmy do problematyki krytyki konstruktywnej, o której mówiliśmy wcześniej, odgrywającej istotną rolę w warunkach zbliżających się wyborów powszechnych.
TMN. W kampaniach wyborczych krytyce konstruktywnej trzeba koniecznie przypisać kluczowe znaczenie. Problem sprowadza się do funkcjonującej propagandy medialnej, która posługuje się chwytliwymi argumentami mającymi wyborców wyprowadzić w pole.
K. Jest to chyba bardzo szczegółowy mechanizm, który musisz dokładnie wytłumaczyć.
TMN. Krytyka konstruktywna polega na tym, że kwestionuję X posunięcie władzy i zamiast niego proponuję Y, moim zdaniem lepsze, którego walory szczegółowo uzasadniam.
K. Czy to wszystko, co trzeba zrobić?
TMN. To podstawowe założenie. Ludzi umiejących wymyśleć lepsze zamiast gorszego rozwiązania nie brakuje. Potrafią jasno wyjaśnić i uzasadnić swój genialny pogląd, co dla rozmówcy zwykle bywa przekonujące. W konsekwencji, bez względu na stopień wykształcenia interlokutor przyjmuje argumentację uzasadniającą słuszne zarzuty pod adresem władzy, która prostego, oczywistego rozwiązania nie wprowadziła.
K. Potocznie, mamy do czynienia z poglądem odzwierciedlonym przysłowiem, mówiącym, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane?
TMN. Trafne skojarzenie.
K. Co, jeszcze trzeba zrobić?
TMN. Zasadnicze znaczenie odgrywa realna możliwość wprowadzenia danego rozwiązania, oceniona tu i teraz, czyli w warunkach, w których aktualnie przychodzi nam funkcjonować.
K. Podaj przykład, dla lepszego zobrazowania.
TMN. Mówimy sporo o systemie edukacji, który do najlepszego nie należy, mimo bardzo dobrych wzorów, wywodzących się z okresu II Rzeczypospolitej, kiedy to polskie rozwiązania uchodziły za jedne z najlepszych w Europie.
K. Dlaczego nauczania historii metodą przyczynowo skutkową nie wdrożono, mimo, że jest potrzebne, bo przy jego pomocy możemy młode pokolenie ukształtować w kierunku podejmowania korzystnych nowatorskich, naprawczych działań?
TMN. Pomijam partie polityczne, które takim kształceniem nie były zainteresowane. Zakładam, że mamy władzę, która w tym kierunku zmierza, czyli usiłuje rozwiązanie wprowadzić i nic z tego nie wychodzi. Oceniam ją następnie pod kątem nieskuteczności przedsięwzięcia i słusznej, czy niesłusznej krytyki postępowania.
K. Czyli masz na myśli PiS, który wprowadził książkę historyczną prof. Wojciecha Roszkowskiego pt. „Historia i teraźniejszość” napisaną właśnie taką metodą. Nie wdrożono jednak tej metody nauki w szkołach, mimo, że jest korzystna? To jest minus władzy, która nie potrafiła zastosować poprawnego dla młodzieży rozwiązania.
TMN. Pozornie tak. Problem sprowadza się do szczegółowego wyjaśnienia, dlaczego nie doszło do zastosowania tej metody nauczania historii?
K. Resort jej nie nakazał i tyle.
TMN. Tak byśmy mogli powiedzieć w państwie autokratycznym, a my żyjemy w ustroju zbliżonym do demokracji, w którym chcąc poprawnie wprowadzić reformę, trzeba mieć poparcie większości, a takiego nie ma.
K. Czyżby nauczyciele w większości nie chcieli uczyć poprawniej?
TMN. Niestety nie chcą.
K. Dlaczego?
TMN. Z powodu wygodnictwa.
K. Nie rozumiem?
TMN. Na lekcjach historii podaje się uczniom zwykle suche fakty i daty, bez potrzeby wchodzenia w szczegóły przyczynowo skutkowe. Natura człowieka jest tego rodzaju, że jeśli może robić coś mniej, a nie więcej, to chce poprzestać na minimum. Tym bardziej, że przez wiele dziesięcioleci byli do tego przyzwyczajeni. Metody nie stosowano ani w PRL ani po 1989 r. Wprowadzenie wymagałoby działań autokratycznych, albo zgody większości środowiska nauczycielskiego, a PiS stara się działać w sposób zbliżony do demokratycznego.
K. Faktycznie kłopot, ponieważ pomimo łożenia na oświatę sporych sum pieniędzy, rządzący pozostają niemal w nieustającym konflikcie z organizacjami nauczycielskimi.
TMN. I tu mamy powód, dla którego omawianej reformy nie wprowadzono. Zresztą sprawa nie ogranicza się do szkolnictwa powszechnego, gdyż podobnie dotyczy wyższych uczelni.
K. Niemożliwe. Tam przecież pracuje kwiat polskiej inteligencji, który powinien doskonale rozumieć potrzebę wdrażania racjonalnych reform.
TMN. Teoretycznie tak, jednak naukowiec nie jest pozbawiony cechy wygodnictwa.
K. O czym mówisz?
TMN. Weźmy przykład służebnej roli nauczycieli akademickich, czyli prozaicznych dyżurów, przeznaczonych na kontakty ze studentami w sprawach merytorycznych danej katedry. W PRL-u na Wydziale Prawa i Administracji UJ, gdzie studiowałem, każdy nauczyciel akademicki musiał pełnić raz w tygodniu taki dyżur przeznaczony dla studentów w wymiarze, co najmniej jednej godziny. Dzisiaj na stronie internetowej tego wydziału można sprawdzić, że rozmiar raptownie się zmniejszył do pół godziny, a jeszcze nie tak dawno bywali tacy, co dyżurowali po 15 minut! Liczba studentów w tym okresie nie malała, a przeciwnie rosła. Wygodnictwo nie ogranicza się do prozaicznych dyżurów, ale dotyczy podstawowych istotnych metod egzaminowania.
K. Nie chcesz chyba powiedzieć, że w tej zasadniczej kwestii, przy olbrzymim rozwoju nauk prawnych nie poczyniono postępu w stosunku do czasów PRL-u?
TMN. Niestety, przykro to mówić, ale mamy degrengoladę.
K. Z jakiego powodu?
TMN. O ile w PRL nauczyciele akademiccy kwestionowali egzaminowanie przy pomocy pytań problemowych, lecz ograniczali się najczęściej do odpytywania samych regułek, o tyle dzisiaj doszliśmy do dość powszechnych egzaminów testowych, które w przypadku np. prawników, są zaprzeczeniem umiejętności choćby krasomówstwa.
K. Odpytywanie regułek jest przecież poprawnym sprawdzianem.
TMN. W skali porównawczej do egzaminu testowego pewnie tak. Problem jednak sprowadza się do braku opanowania wiadomości systemowych. Mamy, więc rozdrobnione prawo i specjalistów coraz bardziej szczegółowych, niemających niekiedy pojęcia o prawidłowym funkcjonowaniu systemu prawnego, jako całości.
K. W jaki sposób współczesny model egzaminacyjny powoduje negatywne konsekwencje?
TMN. Już sam fakt zwiększającej się ogromnie od ponad 30 lat liczby studentów musiał się odbić na jakości nauczania. Tym bardziej egzaminy powinny sprzyjać rzeczywistym umiejętnościom prawniczym, a nie wygodnictwu egzaminatora. Odpytywanie regułek, czy egzaminy testowe nie sprawdzają rzetelnie wiedzy, bo nie mogą.
K. Czemu?
TMN. Wyklepać na pamięć regułkę, czy cały materiał przedmiotu, potrafi każdy, kto ma wyćwiczoną pamięć. Później wyrzuca z pamięci przedmiot, na miejsce którego wchodzi następny, itd. Kończy studia nawet z wynikiem bardzo dobrym, ale po finale edukacji o prawie nie ma większego pojęcia, choć legitymuje się dyplomem magistra prawa.
K. Jak poprawnie egzaminować?
TMN. Tylko przy pomocy pytań problemowych. Przy czym w przypadku prawników na egzaminie każdy student powinien mieć prawo korzystania ze wszelkich aktów prawnych.
K. Ale, czy to byłby egzamin?
TMN. Bardzo poprawny, Jeżeli ktoś nie opanował całościowo danego przedmiotu, to może mieć za plecami do skorzystania nawet całą bibliotekę i nic nie wymyśli. Po co prawnikowi na egzaminie zabraniać korzystania z przepisów, które w przyszłym zatrudnieniu zawodowym będą podstawowym narzędziem pracy?
cdn.