Motto: nie jestem Kasandrą, ale na psychologii trochę się znam…
Dzisiaj, pod koniec sierpnia można śmiało przewidzieć, jaki będzie przybliżony wynik wyborów 15 października br. Prognoza jest oparta na prawdopodobieństwie graniczącym z pewnością i łączy się ściśle z charakterem statystycznego Polaka.
Pisałem felietony o sportowcach zauważając, że bez dobrego psychologa nie da się brylować w czołówce, czy to europejskiej, czy światowej. Podobnie jest z politykami. Nie można być sprawnym politykiem, jeżeli nie zna się cech społeczeństwa, którym przychodzi rządzić.
Te cechy można poznać tylko na tle historii narodu, z równoczesną domieszką wiedzy psychologicznej. My w Polsce mamy niestety tylko jednego polityka, który te cechy posiada i wykorzystuje w dobrej wierze. W Europie może by się ktoś pojedynczy jeszcze znalazł.
Aby być dobrym politykiem trzeba znać dokładnie historię narodu i jego typowe cechy. Rzecz jasna, kwestionując w sposób przyczynowo skutkowy napisane podręczniki historii, do żadnego korzystnego efektu dojść nie można.
Nasze dzieje pokazują wyraźnie, że rodakom można wmówić medialnie różne banialuki. Ostatnie 8 lat wyraźnie to pokazały. Znaczna część społeczeństwa przejęła się zarzutem naruszenia demokracji, Konstytucji, niszczenia wymiaru sprawiedliwości, itd., itd.
Kupiliśmy te zarzuty w części społecznej w pełni, gdyż były poparte opiniami poważnych polityków UE, których statystyczny wyborca zwykł szczególnie poważać, bo od 1990 r. z utęsknieniem patrzyliśmy na wspólnotę europejską, chcąc jak najszybciej się w niej znaleźć.
Z uwagi na to, że ważni przedstawiciele wspólnoty upominali nas, że źle się dzieje, to uwagi kupowaliśmy w ciemno, chociaż z prawdą wiele wspólnego nie miały. Dlaczego tak się działo łatwo zrozumieć.
Przeciętny rodak nie ma czasu na szczegółowe analizowanie bieżących zdarzeń, gdyż zajęty jest pracą zawodową, rodziną i dlatego swoją opinię wyrabia sobie w oparciu o poglądy autorytetów z różnych dziedzin nauki, tak krajowej, jak i zachodniej.
Dodatkowo UE miała i ma w ręce finanse wspólnoty i przy pomocy ograniczania nam dostępu do należnych pieniędzy, skutecznie usiłuje wpływać na poglądy Polaków, wszak pecunia non olet…
Wszystko składało się bardzo korzystnie dla polskiej opozycji grającej na rzecz zachodniego kapitału, gdyby nie kolejne zgrzyty zaburzające sprawnie funkcjonującą medialnie maszynkę propagandową.
Pierwszy polegał na tym, że pomimo ograniczeń finansowych, polski rząd dawał sobie doskonale radę bez tych pieniędzy, wprawiając w osłupienie tych, którzy przypisywali mu niziny intelektualne.
Polacy przekonali się we własnych pugilaresach, że hasło b. Ministra Finansów – pieniędzy nie ma i nie będzie – minęło się całkowicie z realiami. Okazało się, że można sprawnie zarządzać państwem i pozyskać miliardy złotych, które dotychczas odpływały na Zachód…
Poprawiono byt społeczeństwa naprawiając najpilniejsze krzywdy minionych dekad. Dla wyborców nie jest to kluczowe, ponieważ natura człowieka jest taka, że przyzwyczaja się, traktując dobro, jak miskę należną psu, zapominając, kto ją zapełnił smakołykami.
Opozycja oczywiście nie spała, lecz wykorzystywała kryzys gospodarczo-energetyczny, pandemię koronawirusa oraz wojnę na Ukrainie, cały czas rzucając rządzącym kłody pod nogi, aby osiągnięcia się nie wydarzyły, a gdy zaistniały, to pomniejszali ich znaczenie.
W najsprawniej funkcjonującej organizacji błędy muszą się zdarzać, bo tu na Ziemi inaczej funkcjonować się nie da, odmiennie niż w wyśnionym Niebie… Opozycja zagrała na najniższych żądzach człowieka obiecując rodakom super obfitości, jeśli tylko wygra wybory.
Prześcigają się w tych obietnicach, mając nadzieję, że Polacy w znacznej mierze są owładnięci symptomem sklerozy i nie pamiętają przysłowiowego guzika dobrobytu i skarbów poszukiwanych przez naczelnego ich wodza, którymi, jako premier chciał rodaków nakarmić.
Mimo ułudnego charakteru obiecanek, rodacy nieco nadstawiali ucha, gdyż inflacja, choć obecnie spada, dawała się im nieźle we znaki. Rządzący pomagali jednak miliardami złotych. W konsekwencji, racjonalnie nie wiedzieć czemu, słupki poparcia dla władzy zaczęły maleć.
Wszystko składało się dla opozycji korzystnie, gdyż działał jeszcze obiektywny przejaw znużenia władzą przez dwie kadencje sprawującą rządy. Nie bez znaczenia była działalność trolli ze wschodu i zachodu, zwalczających felerną dla sponsorów partię PiS.
Wydawało się, że nic nie jest w stanie zmienić sytuacji, aż tu nagle Jarosław Kaczyński zarządził referendum ogólnonarodowe połączone z wyborami przypadającym na dzień 15 października 2023 r.
Na opozycję padł blady strach. Nie znaleźli żadnej racjonalnej odpowiedzi, lecz zaczęli totalnie głosami przedstawicieli wszystkich, poza Konfederacją, partii opozycyjnych i co gorsza uznanymi autorytetami prawniczymi, namawiać do bojkotu!
Po co to zrobili, na pierwszy rzut oka trudno zrozumieć – to było samobójstwo, dla tych, którzy nie tak dawno walczyli o demokrację, przestrzeganie Konstytucji, gdyż swoimi działaniami chcą rodaków pozbawić prawa wyborczego!
Oni nie mieli jednak wyjścia, gdyż znaleźli się w matni. Wiążące referendum przesądzające na NIE cztery pytania referendalne jest wyraźnie nie na rękę ich zachodnim sponsorom, toteż sługa musi, jak pan każe…
I tutaj dochodzimy do charakteru przeciętnego Polaka, któremu można wmówić najprzeróżniejsze głupoty, ale nie wolno go pozbawiać prawa głosu w referendum ogólnonarodowym. Taki numer z nami nie przejdzie!
Mamy jeszcze półtora miesiąca czasu, jednak opozycja nie wymyśli wyjścia z tej matni, bo co zrobi, będzie źle. Z tego powodu wygrana PiS wielkością nawet konstytucyjną jest prawdopodobna, co nie może oczywiście uśpić wyborców, gdyż nieobecni nie mają racji.
Karabeusz