Demokracja jest najlepszym ustrojem, który dotychczas wymyślono. Twierdzenie to pobrzmiewało w głowach i słowach najwybitniejszych polityków, z czego można wywodzić wniosek, że teza jest w pełni słuszna.
Cóż takiego się stało, że z założenia poprawne twierdzenie w praktyce spowodowało niekorzystne konsekwencje, czyli definicja demokracji rozjechała się całkowicie z postanowieniami konstytucji państw demokratycznych?
Rozpocząć trzeba od tego, że jeżeli ustrój demokratyczny to władza sprawowana przez wolę większości społeczeństwa, to ta, czyli suweren musi być realnie świadomy sprawowanej władzy.
Oznacza to, że społeczeństwo, w imieniu którego władza sprawuje rządy, musi być nie tylko edukowane w zakresie posiadanej własnej władzy, ale także znać i umieć stosować mechanizmy wymuszające wdrożenie w życie swojej woli.
Tymczasem teoretycznie słuszne założenie ustroju demokratycznego zostało przez rządzących sprowadzone na margines. Nastąpiło to w wyniku częściowo słusznej tezy, zgodnie z którą każdy powinien zajmować się tym, na czym profesjonalnie dobrze się zna.
Idąc w tym kierunku rządzący pozbawili suwerena rzetelnej wiedzy składającej się na pojęcie ustroju demokratycznego, pokazując jedynie erzac w postaci górnolotnych zapisów konstytucyjnych, w myśl których najwyższą władzę stanowi suweren.
Bez organizacyjno-prawnego oprzyrządowania władzy suwerena, sprowadza się ona do iluzji wyborczej, w której zabiegi socjotechniczne potrafią tak zrobić z mózgu wodę przeciętnemu obywatelowi, że nie jest w ogóle świadom, za czym w rzeczywistości zagłosował…
Obrazowo można to wykazać na przykładzie polskiej Konstytucji, której przeciętny obywatel nie zna prawie w ogóle, a jej rzeczywiste znaczenie potwierdza fakt, że nawet sędziowie sprawujący wymiar sprawiedliwości przyznawali się w ankietach do jej nieznajomości.
Kontrast profesjonalizmu z zestawieniem niewiedzy sędziów o treści najwyższego prawa obowiązującego w Polsce już mówi sam za siebie, potwierdzając tylko jak liche znaczenie w praktyce posiada ustawa zasadnicza.
Na tle regulacji konstytucyjnych także łatwo wykazać iluzoryczną władzę suwerena. Zgodnie z art. 4 Konstytucji RP władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do narodu, który sprawuje ją przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
Pomijając mało istotne w rzeczywistości akty wyborcze, które mają miejsce także w innych niż demokratyczne systemach wyborczych, postawmy pytanie, jakie konkretne prawo posiada suweren, czyli co może sam uczynić, skoro do niego należy zwierzchnia władza?
Okazuje się, że suweren nie posiada ani jednego takiego samodzielnego uprawnienia. W art. 125 ust. 1 Konstytucji stwierdzono, bowiem, że w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnonarodowe.
Nie wchodząc w szczegóły, słowo „może” już powoduje, że to nie suweren będzie decydował, jaka sprawa ma istotne znaczenie z punktu widzenia interesu państwa, choć w tym państwie najwyższa władza do niego należy.
Nie sprecyzowano nawet w Konstytucji spraw, choćby przykładowo, albo w sposób wyczerpujący, które mają charakter zagadnień o szczególnie istotnym znaczeniu dla państwa, co już czyniłoby w takim przypadku referendum obligatoryjnym.
W każdej, więc sprawie, o jej charakterze i potrzebie poddania pod referendum ogólnonarodowe będzie decydował Sejm lub Prezydent RP za zgodą Senatu. Z uwagi na to, że wymienione podmioty decydujące o referendum są wybierane przez suwerena i działają z jego upoważnienia, to obrazowo można pokazać, z jaką hipokryzją mamy do czynienia.
To jest mniej więcej tak, jakby mocodawca wybrał sobie pełnomocnika, który go reprezentuje np. przed sądem, a następnie w toku postępowania okazałoby się, że nie ma nic do gadania, lecz wszystkie decyzje w sprawie należą do pełnomocnika!
Przepis art. 90 Konstytucji także wyraźnie potwierdza hipokryzję w zakresie władzy suwerena. Okazuje się, że w sprawie najważniejszej, bo przekazania części państwowych kompetencji organizacji lub organowi międzynarodowemu, sprawujący najwyższą władzę w Polsce suweren może, ale nie musi być zapytany o zgodę (art. 90 ust. 3 Konstytucji /sic!/).
Co prawda art. 125 ust. 5 Konstytucji przewiduje, że zasady i tryb przeprowadzania referendum określa ustawa i ktoś błędnie interpretujący ten przepis mógłby twierdzić, że w tej ustawie trzeba określić sprawy szczególnie istotne dla państwa.
Jednak zasady i tryb przeprowadzania referendum to regulacje należące do prawa procesowego a nie do prawa materialnego, natomiast w omawianym kontekście zakres przedmiotowy istotnych spraw dla państwa to niewątpliwie prawo materialne.
Oczywiście na tym tle możemy się sprzeczać i toczyć dyskusje w nieskończoność, ponieważ nasza Konstytucja nie przewiduje funkcjonowania legalnej, wiążącej wykładni ustaw, przy pomocy której można rozwiązywać trudne spory na tle interpretacji nieostrych przepisów.
To podobne zagadnienie, jak spór wokół tego, czy sędzia Trybunału Konstytucyjnego może wyrokować w sprawie zgodności konstytucyjnej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, czyli czy może, czy nie może orzekać we własnej sprawie?
Dlaczego pomimo przysłowiowego robienia nas w konia, my suweren na to pozwalamy? Odpowiedź jest równie prosta. Tak nam wpojono medialnie potrzebę bieżącego zapracowania w kwestii pożądania coraz to nowych dóbr, że na racjonalne rozważania nie mamy czasu.
Nie mamy też czasu na spokojne zastanowienie się i wyważenie ciężaru gatunkowego poziomu życia, czyli stopy życiowej w stosunku do możliwości zagrożenia naszego bytu. Tym sposobem, pomimo historycznych nauczek popełniamy kolejne analogiczne błędy.
Owo zapatrzenie w swój dobrobyt czyni nas nieczułymi na widok trupów, morderstw, powszechnej zbrojnej zaborczości, a to prowadzić może na niebezpieczne obrzeża tak poważnego zagrożenia, którego skutków, jako tkwiący w eldorado nie jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić.
Tadeusz Michał Nycz