Motto: totalna demoralizacja…
Z psychicznego punktu widzenia wykazujemy niestety symptomy niezrównoważenia. Nawet wówczas, gdy widzimy osiągnięcia w jakiejś dziedzinie np. w sporcie, to nie potrafimy racjonalnie oceniać naszych mistrzów sportowych i warunków przebiegu rywalizacji.
Przykład sportu obrazuje tylko sposób podejścia do sukcesów i porażek w sferze politycznej. Sport kieruje się także pewną polityką, która powinna mieścić się w granicach przyjętych dla sportowego zachowania, a niestety tak nie jest.
Obserwujemy to zjawisko w różnych dziedzinach, ostatnio w tenisie w związku z rozgrywanym wielkim szlemem w Londynie, turniejem uchodzącym za najważniejszy w tej dziedzinie sportu, szkoda tylko, że z moralnego punktu widzenia tak go ocenić nie można.
Zakończył się finał pań w Wimbledonie 2024, gdzie w efekcie wygrała Krejcikowa z Paolini. Mecz był bardzo wyrównany i właściwie tak po prawdzie nie wiadomo, która z nich była lepsza, mimo formalnego końcowego wyniku.
Łączy się to z oczywistym oszustwem sportowych, jakie zafundowały nam władze tenisowe niewprowadzające elektronicznej metody sprawdzania poprawności umieszczenia piłki w korcie i dlatego dochodzi do wypaczeń wyników.
Spotkanie finałowe przebiegało w bardzo interesujący i nieco niespodziewany sposób. W pierwszym secie przeważała wyraźnie Krejcikova, stąd można było się spodziewać szybkiego zakończenia pojedynku w dwóch setach, a tymczasem identyczną przewagę uzyskała w drugim secie Paolini, co doprowadziło do stanu 1: 1.
W trzecim secie zawodniczki szły łeb w łeb, aż do momentu w gemach 3: 3, kiedy to doszło niesprawiedliwie do przełamania, które niesłusznie osiągnęła Krejcikova, co zobaczyliśmy na elektronicznej powtórce.
Nie mam pretensji do zawodniczek, bo one nie są niczemu winne. Obwiniam w 100% władze sportowe, które pozwalają na tego rodzaju wypaczenia, które sprowadzają końcowe zwycięstwo do osiągnięcia 6 w totolotku, a nie faktycznej rywalizacji.
Nie wiem, jak ten mecz poprawnie by się zakończył – może Krejcikova wygrałaby, ale to nie zmienia postaci rzeczy, że rywalizacja byłaby wówczas sprawiedliwa, gdyby wyeliminować wszystkie nieprawidłowe wyniki zagrań.
Tymczasem władze sportowe serwują system sędziowania, który ze sprawiedliwością nie ma nic wspólnego. Gdyby to miało miejsce w warunkach trudności technicznych byłoby usprawiedliwione, ale w obecnym stanie techniki, niczym nie może być tłumaczone.
Jak można poprawnie oceniać walkę sportową, kiedy na porządku dziennym błędne przepisy dotyczące sędziowania tworzą spektakl przypadków, a nie prawidłowej rywalizacji? To jest totalne lekceważenie kibiców właśnie przez wielkich tego sportu.
Można nawet podejrzewać pewną tendencyjność postępowania w tym zakresie, polegającą na celowym ogłupianiu kibiców, tworzeniu aury niepotrzebnych sporów, kłótni i rozrób na tle dochodzenia do prawdy na stadionach sportowych.
Sprawa ma jednak wydźwięk daleko głębszy. Otóż okazuje się, że takie wypaczenia sportowe już nikogo nie dziwią, nie wyłączając komentatorów sportowych. Po meczu w telewizji specjaliści analizowali pojedynek i żaden z nich nawet nie wspomniał tego skandalu.
Co to oznacza? Ni mniej ni więcej, jak egzystencję w totalnym zakłamaniu. Co bardziej skandaliczne tego rodzaju postępowanie przez akceptację poprawności wywraca pojęcie moralności sportowej do góry nogami.
Nie słysząc żadnych głosów krytyki, zwłaszcza młode pokolenie uczone jest znieczulenia na takie sytuacje, czyli daje się do zrozumienia, że można legalnie nieuczciwie zdobywać ogromne pieniądze, wszak za zwycięstwo w Londynie płacone są spore apanaże.
To są szkody obyczajowo-moralne nie do naprawienia. W jaki sposób przy legalnym istnieniu takich zjawisk można skutecznie uczyć młode pokolenie zasad moralności w różnych dziedzinach życia społecznego?
Przecież to niepodobieństwo, jeśli się zważy, że młodzież dość łatwo wychwytuje anomalie i uczy się na nich. Jak to się ma do dekalogu, ważnego podobno dla większości Polaków wyznających te zasady zgodnie z kanonami przyjętej religii, lepiej nie mówić…
A prof. Bralczyk w ciekawym spotkaniu w TVP info namawia nas do bardziej oględnego nazywania zjawisk i rzeczy, gdyż zbyt częste używanie wielkich słów powszednieje w odbiorze społecznym.
To zjawisko z psychologicznego punktu widzenia rzeczywiście tak przebiega w odbiorze społecznym, ale czasem trudno nie nazwać czegoś skandalicznego po imieniu, bo inaczej zatraca się sens prowadzonej rozmowy, czyli wymiany myśli.
Oględność sformułowań powinna być zarezerwowana dla specyficznych stosunków społecznych, czyli zwłaszcza tam, gdzie ona może przynieść określone wymierne efekty, jak to ma miejsce w dyplomacji.
Ogółowi społeczeństwa nieprzyzwyczajonemu do wchodzenia w szczegóły danej sprawy, trzeba przedstawiać ważne zdarzenia w postaci kawa na ławę, bo inaczej będziemy jedynie perfumować nieczystości…
Karabeusz