Określeniem tym zwykło się nazywać intensywne działania zmierzające pozornie do jakiegoś celu w taki sposób, aby przy założeniu z góry, efektu nie osiągnąć. Istnieje nawet książka pt. „Dookoła Wojtek” potwierdzająca, że świat prawniczy stanął na głowie.
Czego innego uczą na wydziałach prawa i administracji, a co innego stosują w praktyce. Analiza rzeczywistości prowadzi do wniosku, że polski system prawny, to poletko pozwalające na harce literaturowo-wykładniowe zmierzające donikąd.
Twórcy konstytucji, zbudowali ją w tak sprytny sposób, że wszelkie jej niedokładności i niespójności stanowią na długie lata pożywkę dla wszelkiej działalności literaturowo-wykładniowej.
Przykładowo, trwające spory na temat tego, jaka jest rola sądu w aspekcie oceny zgodności ustawy z konstytucją, już od kilku dziesięcioleci rozpalają umysły prawnicze, tyle, że efektu końcowego, jak nie widać, tak nie widać i na tym właśnie polega stworzona sztuczka…
Pozwala ona wymądrzać się prawniczo różnym przedstawicielom tej profesji, co ma stwarzać wrażenie intensywnej pracy intelektualnej, ponieważ w tym procederze występują juryści z doktoratem, habilitacją a także profesurą.
Czasem jest tak, że ile zdań tyle poglądów na dany temat, jednakże cała dyskusja nie doprowadza do stanu finalnego, w którym przeciętny śmiertelnik mógłby usłyszeć od naszego świata prawniczego, jak powinno być w sposób prawnie wiążący?
A przecież przeciętnemu obywatelowi żywotnie o to chodzi! Chyba na pierwszym wykładzie z teorii prawa studenci uczeni są tego, że poprawność w sferze praworządności polega na jednakowym stosowaniu przepisów ustaw w analogicznych stanach faktycznych.
Tymczasem elementu systemu prawnego, który ma do tego celu prowadzić nie wprowadzono do Konstytucji RP. Nie mamy legalnej wykładni ustaw, którą prawnicy powinni zapewnić, bo mam nadzieję, że nie przysłowiowi szewcy tworzyli ustawę zasadniczą?
Świat prawniczy ma eldorado… Zarabiają ciężkie pieniądze z tytułu ton komentarzy wykładniowych, natomiast przeciętny obywatel niczego korzystnego w zamian nie otrzymuje, gdyż w nurtującej go sprawie nie może otrzymać od kompetentnego organu publicznego wiążącej wykładni budzącego wątpliwości przepisu.
W efekcie dostaje jedyną skuteczną poradę – idź do sądu. Ale w tym sądzie też jest zamieszanie, bo sędziowie nie są związani żadną wiążącą wykładnią wątpliwych przepisów, stąd składający pozew może się liczyć z wyrokiem – na dwoje babcia wróżyła!
Obecnie jest jeszcze gorzej. Obywatel wygrywa sprawę w sądzie w sposób prawomocny, ale po pewnym czasie może się okazać, że wyrok jest do podważenia, ponieważ orzeczenie wydał neo sędzia…!
Oni sobie kpiny robią naszym kosztem, a my potulnie się zgadzamy. Obserwujemy bezkrytycznie prace prawników, które przypominają intensywność czynności robotnika, który tak szybko biega z taczkami, że już nie jest w stanie niczego do nich załadować…!
System prawny pozbawiony wiążącej wykładni ustaw, skutkuje otwarciem nieograniczonej drogi dla szerzenia wszelkich mądrych i głupich wymysłów interpretacyjnych, eliminując istotę celu stanowienia prawa, czyli związanie ustawą.
Tym sposobem zapewniono jurystom pełne pole do popisu nie tylko w ramach dotychczas ukształtowanych kierunków prawniczych, ale także otwarto szeroko drzwi na coraz to bardziej dzielone na czworo specjalizacje dziedzin jurydycznych.
Przykładowo, liczba katedr funkcjonujących w rodzimych wydziałach prawa i administracji naszych uniwersytetów na przestrzeni ostatnich 40 lat uległa chyba podwojeniu, tyle, że z tego rozwoju przeciętny obywatel nie ma żadnego pożytku.
Każdy może to sobie doświadczalnie sprawdzić, kierując dowolne pytanie prawnicze do określonego, właściwego organu publicznego, który udzieli kwiecistej, obszernej odpowiedzi interpretacyjnej, na końcu, której zamieści dopisek o braku wiążącego jej charakteru.
Po uświadomieniu tego stanu rzeczy, nieodparcie nasuwa się myśl, że jesteśmy przez kogoś robieni w balona…, Płacimy w formie podatków na darmozjadów, których działalność zawodowa polega na przelewaniu z pustego w próżne.
Nie aspirując do grona konstytucjonalistów, pomimo wykształcenia prawniczego, jestem w stanie jak sądzę zdroworozsądkowo wyjaśnić to, co zapisano w ustawie zasadniczej, a nad czym bez efektu dywagują poważni naukowcy z tej dziedziny wiedzy.
Konstytucja jest najwyższym prawem w Polsce, wobec tego każdy prawnik ma obowiązek badać, czy przepis ustawy zwykłej pozostaje w zgodności z przepisami i zasadami Konstytucji, ponieważ ustawa zasadnicza zobowiązuje wszystkich do jej przestrzegania.
Związanie sędziego Konstytucją i ustawami prowadzi do wniosku, że orzekając nie można wyrokować wyłącznie na podstawie ustawy zasadniczej, bo taki sposób postępowania pozostaje w sprzeczności ze związaniem sędziego przepisami każdej ustawy zwyklej.
Gdyby zastosowanie ustawy zwyklej nie było możliwe wobec sprzeczności jej postanowienia z Konstytucją, którego nie da się wyeliminować w drodze poprawnej wykładni przepisu w stanie faktycznym sprawy, to sędzia powinien zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego.
Niezbędność wynika stąd, że sędzia jest związany przepisami ustawy zwykłej i ustawy zasadniczej, wobec czego nie może wydać orzeczenia opartego wyłącznie na przepisach Konstytucji, gdyż wyeliminowanie przepisu ustawy z obrotu prawnego do niego nie należy.
Może ja nie mam racji i powinno być inaczej? Nie mniej jednak praworządność wymaga, aby ta kwestia i multum innych budzących wątpliwości było wiążąco rozstrzygniętych, bo inaczej nie będzie żadnego porządku prawnego, lecz dzisiejszy stan anarchii.
Tymczasem znawcy prawa tańcują dookoła Wojtek, nie potrafiąc sformułować jednoznacznej wiążącej wykładni, gdyż swoje cele skonstruowali w ustawie zasadniczej w taki sposób, aby gonić króliczka, a nie złapać króliczka…
Karabeusz