Motto: nowomowa: git, hit, kit…
Zróżnicowanie kulturowe w naszym kraju osiąga znaczne rozmiary, choć o takim rozwarstwieniu społecznym zawsze się mówiło, bo ono faktycznie istniało. Niegdyś obserwowaliśmy potężne przemieszczania się społeczeństwa ze wsi do miast.
Te większe skupiska społeczne charakteryzowano, jako nowoczesne, postępowe i dlatego, zwłaszcza młode pokolenie garnęło się do miast. Już na początku XXI wieku zaobserwować można było pewien zwrot zainteresowania.
Kogo stać było na zakup bodaj drobnego domku na wsi, ten nie tylko spędzał tam coroczny urlop, ale coraz częściej przemyśliwał nad trwałą przeprowadzką na prowincję, która stawała się poważną konkurentką, zwłaszcza dużych miast.
Przyczyn tego stanu rzeczy było kilka. Zaczynając od świeżego powietrza, poprzez postęp techniczno-technologiczny pozwalający na domowy standard życia na wsi nie gorszy niż w mieście, po spokój i ciszę sielskiej prowincji…
Patrząc na poziom życia na wsi i w mieście właściwie nie wiadomo gdzie jest lepiej? Wszystko zależy od osobniczych oczekiwań w sferze istotnych warunków koniecznych dla dobrej egzystencji danego człowieka.
Od dłuższego czasu Kraków mnie męczy, zwłaszcza kiedy widzę fatalne podejście do jakości wykonywanej pracy, co w moim przypadku rzutuje nawet na ogólne samopoczucie zdrowotne.
Mam taki ogląd egzystencji krakowskiej nie tylko ze względu na krytykę i złość, wywołujące złe emocje, ale nawet z uwagi na fizyczne bezpośrednie odczuwanie negatywnych skutków tej olbrzymiej aglomeracji.
Z racji bycia perfekcjonistą nigdy nie tolerowałem byle jakiej roboty, stąd przypadki widocznej partaniny ogromnie mnie złoszczą, zwłaszcza, że odbieram negatywne znamienne fizycznie ich skutki.
Jak sięgnę myślą wstecz, to jazda na wypoczynek w dzieciństwie zawsze łączyła się z niedogodnościami drogowymi. W mieście mieliśmy brukowe ulice i trotuary, a na wsi w najlepszym wypadku drogi – klepiska.
Wieśniacy nam tego zazdrościli i dlatego ochoczo przybywali do miast nie tylko po zdobycie wiedzy na wyższych uczelniach, ale przede wszystkim po codzienne życie w cywilizowanym miejskim poziomie.
Od tego czasu minęło nieco ponad 50 lat i o ironio cóż widzimy? Okazuje się, że jakość dróg na prowincji jest lepsza niż w mieście Krakowie, było nie było wybranym w ostatnim badaniu opinii publicznej przez samych krajan za najlepsze miasto w Polsce!
Nie porównuję struktury drogowej, gdyż różnica wielkości jest tu oczywista, ale jej jakość. Niestety bolączką i na prowincji i w miastach są drogowe studzienki kanalizacyjne, których nie da się wyrównać z poziomem asfaltu, co tworzy nierówność lub dziurę…
Nikt nam nie broni budowania równych dróg, ale jak na razie drogowcy nie posiedli jeszcze tej umiejętności. Oczywiście żartuję, gdyż każdy drogowiec studzienkę kanalizacyjną na swoim własnym terenie potrafi wyrównać z poziomem bruku.
Na drodze publicznej tego nie czyni, bo nie jest rozliczany z jakości wykonywanej pracy. On jeszcze ma genowo zakodowane, że droga publiczna nie jest jego, choć po niej codziennie chodzi i jeździ, ale wzorem zwyczaju z PRL-u, guzik go obchodzi jej jakość.
Kiedy wyjeżdżam na prowincję widzę identyczne problemy ze studzienkami kanalizacyjnymi, ale poza nimi asfalt jest równiutki, nie to, co w Krakowie dziura na dziurze i dziurą pogania!
Nie mieliśmy w stolicy Małopolski gospodarza znającego się na zarządzaniu miastem toteż taka partanina ukształtowała się na trwałe. Prezydent przez ponad 20 lat bezkarnie betonował miasto, dając zezwolenia na zabudowę każdej ulicznej budowlanej dziury…
Były spore protesty mieszkańców, nawet w sposób zorganizowany przez radnego Łukasza Gibałę i co to dało – NIC! Spaliło się tylko archiwum z dokumentami budowlanymi nie pozwalając na pociągnięcie do odpowiedzialności winnych tego bezprawia.
Mieliśmy szansę na realną zmianę na lepsze, gdyż kandydujący na ten urząd Łukasz Gibała nie tylko prezentował ciekawe koncepcje rozwoju miasta, ale jeszcze swoją kilkuletnią działalnością społeczną wydębiał na władzy pewne pozytywne rozwiązania.
Niestety mieszkańcy większościowo nie obdarzyli go zaufaniem stawiając na politycznego kolosa na glinianych nogach, stąd podejrzewać można, że zmiany na lepsze nastąpią, gdy powszechnie wyrzucimy z urzędów nieudaczników szkodzących naszym interesom…
Patrząc na zróżnicowania pomiędzy miastem i prowincją widać niekorzystne zjawiska. W mieście obserwujemy stopniowy zanik codziennej kultury typu dzień dobry, do widzenia, proszę, dziękuję.
Te zwroty natomiast jeszcze głośno wybrzmiewają na prowincji. Widać to zwłaszcza na szlakach turystycznych, gdzie odróżnić można łatwo stałego bywalca od miastowego okazjonalisty…
Zwykła wymiana myśli też przebiega odmiennie. W mieście słyszymy niezrozumiały slang młodzieżowy, podczas, gdy na wsi młodzież też siedzi w komórkach, ale jeszcze tego języka bieżąco nie przyswoiła.
Rodzicielstwo wygląda diametralnie inaczej. W mieście młodzież chodzi samopas, a za jej wybryki rodzice obciążają nauczycieli, podczas, gdy na wsi ostatki poprawnej edukacji rodzicielskiej jeszcze się ostały. I jak tu nie lubić prowincji?
Karabeusz