Motto: ora et labora zamiast pozorów i oszustwa…
Funkcjonujemy w specyficznie ciekawej epoce, która ukazuje maksymalną fanfaronadę świata polityki kształtującego się na fachowców bardzo wysokiej klasy. Przy każdych wyborach powszechnych ten element stanowi fundamentalną podstawę.
Wedle przekonania większości, to niezwykłe cechy podmiotu pchającego się do władzy. Trafne wysokie wykształcenie i doświadczenia zawodowe mają tworzyć podstawę wiary, że dany kandydat potrafi wziąć skutecznie ster władzy w swoje ręce.
Dla zobrazowania, na tę okoliczność nie będę daleko sięgał, lecz poprzestanę na polskiej klasie politycznej, w końcu bliższa koszula ciału… Utarło się, że ludźmi mądrymi, umiejącymi sprawować władzę są osoby z wyższym wykształceniem.
Wynikało to z wieloletnich krytyk doświadczeń PRL-u, kiedy to przywódca narodu mógł nie posiadać dyplomu ukończenia studiów na wyższej uczelni, byle tylko miał legitymację przynależności do rządzącej państwem PZPR.
Wiele tego rodzaju przekonań przekroczyło granice ustrojową i zaczęło funkcjonować w obecnych warunkach. Problem w tym, że do tej sprawy zaczęto podchodzić wybiórczo, a nie kompleksowo, czyli uwzględniano jedynie dyplom wyższej uczelni.
W ten sposób powstał mit partii inteligenckiej ukształtowany wokół zdobyczy dyplomowej. Społeczeństwo dość powszechnie to zaakceptowało, zachwycając się Platformą Obywatelską, mającą w gronie i elektoracie sam „kwiat inteligencji”.
Zjawisko okazało się naiwnie żałosne, gdyż zdobyty dyplom jeszcze nie świadczy o wielkości wiedzy, a cóż dopiero mówić o poziomie inteligencji. W naukach społecznych przy dobrej pamięci można skończyć studia i po nich pozostać głupcem.
Znana jest powszechnie metoda nauki: wkuj, zdaj, zapomnij, wkuj, zdaj, zapomnij, itd., co prowadzi do tego, że nawet ocena bardzo dobra na dyplomie ukończenia wyższych studiów poświadczać może coś nieistniejącego…
Nie inaczej rzecz wygląda z dalszą edukacją, czyli tworzeniem powszechnych doktoratów, dla pokreślenia rangi zdobytej wiedzy. Różnica doktora nauk prawnych z PRL i czasów współczesnych jest ogromna…
Ta metoda edukacyjna zaowocowała także osobami z habilitacją, czy nawet profesurą, którzy w dziedzinach nauk społecznych, w tym prawa dokonują wręcz demolowania zasad dotychczas ukształtowanych i przestrzeganych w formie aksjomatów.
Zakładając nawet poprawnie zdobytą wiedzę, to ona niekoniecznie musi dowodzić posiadanej inteligencji. Wedle Słownika Wyrazów Obcych W. Kopalińskiego z 1972 r., inteligencja to zdolność rozumienia, kojarzenia, pojętność, bystrość, etc…
Realia ewidentnie dowodzą, że całe rzesze rodaków z wyższym wykształceniem przymiotu inteligencji nie posiadają. Przykładów jest wiele, ale skoncentruję się na ocenie rządu pochodzącego głównie z matecznika inteligencji PO oraz jej elektoratu.
Należąc do grona inteligencji nie można było dać się nabrać na 100 postulatów głoszonych przez obecną koalicję 13 grudnia, z których 90 nie zostało zrealizowanych nawet po roku rządów, a miało to nastąpić w ciągu 100 dni.
Nie można było dlatego, że zdolności kojarzeniowe, jako przymiot inteligenta wykluczały oparcie wiary na mrzonkach i fasmantagoriach, ponieważ doświadczenia z poprzednio sprawowanej władzy przez PO, oczywiście je wykluczały.
Fanfaron obiecujący wspaniałości już raz przyrzekał parę lat wcześniej, że nie podniesie wieku emerytalnego i podniósł. Miał dokończyć, bo obiecywał, kadencję prezesa RM biorąc odpowiedzialność za rządy, lecz zwiał za granicę…
Unikał konfrontacji z własną nieudolnością zarządczą, która zrodziła powtarzane jak mantra hasło – pieniędzy nie ma i nie będzie dla mas, ale dla zagranicznego biznesu nawet miliardy się znalazły uciekające systematycznie z watu za granicę.
Inteligent umiejący łączyć fakty nie miał prawa zawierzyć słowom dbałości o siły zbrojne, skoro fanfaron poprzednio dobierał sobie do współpracy lekarza psychiatrę. W konsekwencji, na bis dostał dziś szefa MON, doktora od przedszkolaków!
Siły zbrojne nie mogą być naprawiane, skoro dochodziło do kwalifikacyjnego gui pro quo! Nie jedynego. Co wie o potrzebie programowej, programistka komputerowa będąca zawodowo kanclerzem uczelni, czyli inaczej dyrektorem administracyjnym?
Ona może się znać na zarządzaniu i administrowaniu, ale nie na merytoryce programu nauczania w szkołach. Zresztą ze znajomością literatury polskiej jest chyba na bakier, skoro ma trudności z odróżnieniem Bartłomieja od Henryka Sienkiewicza…
Na jakiej wyższej nauce zna się inżynier elektryk filozofujący z profesorami wyższych uczelni, który nie wie jakiej treści pisma podpisuje, nie potrafi doczytać kierowanej do niego korespondencji i niedopuszczalne informacje ujawnia?
Albo Minister Sprawiedliwości, który jako prawnik sprawia wrażenie tego absolwenta wyższej uczelni, który wkuł, zdał i zapomniał…, gdyż jego naprawcze systemowe działania z obowiązującym prawem nie mają nic wspólnego.
Wreszcie forsowany przez te grona inteligenckie kandydat na Prezydenta RP niepotrafiący poradzić sobie zarządczo z Warszawą i gdyby nie daj Boże go wybrano, to wzorem stolicy moglibyśmy mieć całą Polskę zafajdaną…
To wszystko jest tak śmieszne, że ktoś mógłby ocenić, iż nadaje się do kabaretu, ale byłby w błędzie, bo za wysokie progi… Porządny kabaret, to instytucja, która coś trafnie krytykuje i pozwala inteligentom wyprowadzić wnioski na przyszłość.
Tymczasem ani w tym, ani w innych współczesnych kabaretach oprócz wulgaryzmów i nieprzyzwoitości nie ma wiele treści więcej. Inna sprawa, że jest to skutek także pseudo inteligenckiego autorstwa, w którym króluje prawie wyłącznie fanfaronada.
Karabeusz