Specjaliści od satyry narzekają, że poziom współczesnego humoru znacznie się obniżył. Mieliśmy kiedyś „Dudka”, czy „Kabaret pod Egidą”, a dzisiaj jest miałkie zatrzęsienie… Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie.
Powszechny, polski, zawodowy kabaret jest niezły, gdyż spowszedniał na tyle, że dociera do przeciętnego widza… Te dwa wzmiankowane wyżej były raczej ukierunkowane elitarnie. W każdym razie wymagały zdrowego pomyślunku, aby zaskoczyć i zrozumieć puentę.
Obecnie nie jest to potrzebne, bo mamy wolność głoszenia poglądów, żadna cenzura nie funkcjonuje, toteż dowcip można stawiać, jak kawę na ławę. Niektórym to się bardzo nie podoba, dlatego utyskują nad upadkiem stylizowanego dowcipu z czasów PRL-u.
Nie mogą pogodzić się ze zmianą obyczajów i niejako wbrew naturze, sięgają do historii, napawając się wspomnieniowo ówczesnymi zdobyczami satyry. Ale to już było i nie wróci więcej – jak brzmią słowa piosenki…
Koneserom tej wysublimowanej ery satyrycznej chcę jednak zwrócić uwagę, że pożądany przez nich kabaret wcale nie zaginął. Jest na wyciągnięcie ręki… Wystarczy nastroić telewizor, przykładowo na TVN, czy TVP Info i posłuchać bieżącej dyskusji o polityce, demokracji, Konstytucji, etc.
Wszystko to, co dzisiaj słyszę ma charakter wybitnie kabaretowy, ponieważ prawdy trzeba się domyślać… Ona jest dana wyłącznie tym, którzy nie tyle mają wykształcenie formalne w postaci dyplomu wyższej uczelni, ile w murach Alma Mater rzeczywiście studiowali.
Uniwersytet, czy inną uczelnię można było opuścić z dyplomem, który w rzeczywistości niczego ważkiego nie potwierdzał. Tak było w PRL-u, o czym przekonałem się praktycznie. Po kilku latach od zakończenia studiów prawniczych spotkałem się z grupą kilkunastu koleżanek i kolegów.
Kiedy rozmowa zeszła na tematy prawnicze, z przerażeniem skonstatowałem, że niektórzy z nich, z bardzo dobrymi dyplomami ukończenia studiów, o prawie nie mieli już zielonego pojęcia. Mechanizm zaliczania kolejnych egzaminów był prosty: wkuj, zdaj, zapomnij, wkuj, zdaj, zapomnij, i tak dalej.
Obecnie, mimo tendencji naprawy edukacji, śmiem twierdzić, że jest jeszcze gorzej, co potwierdza forsowana przez resort ds. szkolnictwa wyższego reforma wyższych uczelni. Myślę, że czas jest ku temu ostatni, skoro na studiach prawniczych nie ma prawie egzaminów ustnych!
Z całej zdobytej wiedzy „odpytanie” następuje zdaje się przy pomocy wyłącznie testu. Słowem, studia może ukończyć średnio inteligentny krzyżówkowicz, ot takich 500 panoramicznych krzyżówek z podpowiedziami…
Nic w tym dziwnego, że absolwent wydziału prawa i administracji nie tylko słabo mówi po polsku, bo podbudowy retorycznej żadnej nie ma, ale też oprócz zasłyszanych polityczno-prawniczych sloganów, nic rzeczowego wypowiedzieć nie potrafi.
Mamy jednak jeszcze grupę prawników wykształconych w czasach PRL-u, którzy mogą się pochwalić stopniami i tytułami naukowymi, wobec tego nie powinno być tak źle, jak jest. Problem ma jednak charakter złożony.
Nieuchronny upływ czasu wywołuje indywidualnie różne konsekwencje, a nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Ot, ostatnio osoba już w wieku emerytalnym, a wedle starych przepisów jeszcze w pełni sił zatrudnieniowych, oficjalnie nas zapewniała, że w żadnej manifestacji publicznej nie uczestniczyła, choć telewizja i to w kolorze zobrazowała ten udział.
Nastąpiła, po prostu, utrata pamięci, toteż trudno mieć jakieś pretensje. Tym bardziej nie można narzekać na osoby w jeszcze bardziej zaawansowanym wieku, gdyż z naturalnych powodów mogą być obdarzone niepamięcią…
Zresztą, trzeba zauważyć, że ta niepamięć dotyka dość szerokiego i to w różnym wieku, kręgu przedstawicieli społeczeństwa, którzy decydują się na publiczne komentarze, mimo, że mogą przez to narażać się na pośmiewisko.
Jakże inaczej ocenić, dajmy na to dość znanego polityka-prawnika, który publicznie głosi poglądy całkiem sprzeczne z ustawą zasadniczą, której treści, jako profesjonalista, musiał niegdyś poznać?
Zapomniał i tyle, a przy okazji zapomniał, że nie powinien ze względu na swą przypadłość, pojawiać się i wygłaszać publicznych dyrdymałów, bo tym sposobem burzy szacunek, jakim mógł się do niedawna cieszyć.
Przypadłość zapomnienia szacunku do własnej profesji przybiera niestety dość szerokiego rozmiaru. Po prostu, w dobie „multi-kulti”, przeciętny prawnik, nawet ten rzeczywiście wykształcony, nie boi się głosić poglądów sprzecznych z istotą swojej profesji.
Ostatnio słyszałem w radio RMF, że podobno pewien sędzia, zdaje się nawet Sądu Najwyższego, ogłosił publicznie, że ma prawo indywidualnie wyrażać w mediach swoje przekonania polityczne na tematy konstytucyjne i ustroju państwa, choć art. 178 ust. 3 Konstytucji dość wyraźnie mu tego zabrania.
Być może ze względu na zastępowanie sędziów przez młodych asystentów prawników w pisaniu uzasadnień orzeczeń, następuje takie zintensyfikowanie działalności pozasądowej, że sprzyja zapomnieniu statusu sędziowskiego?
Do tego jeszcze w owej wypowiedzi tkwi ziarno prawdy. Sędzia funkcjonujący, jako wykładowca na uniwersytecie, do czego ma ustawowe prawo, może legalnie w ramach wykładów wyrażać swoje indywidualne opinie, w tym polityczno-prawne.
Fakt, iż pytanie dotyczyło wypowiedzi na manifestacji publicznej należy do kwestii indywidualnej interpretacji, stąd błąd niezamierzony, wynikający także być może z zapomnienia…?
Kiedy mam ochotę na humor i uciechy kabaretowe nie potrzebuję kupować biletu do teatru, czy kabaretu, wystarczy, gdy oglądnę albo wysłucham programu radiowo-telewizyjnego z udziałem naszych niektórych milusińskich prawników i mam ubaw, aż po pachy!
Satyryczna działalność funkcjonuje w Polsce z pełną kontynuacją „Dudka” czy „Kabaretu pod Egidą” z tą może małą różnicą, że wtedy omawiano wyszukane zdarzenia kompromitujące świat polityki, a dzisiaj wyszukiwanie jest zbędne…
Karabeusz