DEMOKRACJA…?

W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej zwyciężyła demokracja, gdyż Kongres zatwierdził nowego Prezydenta Elekta. Komentatorzy telewizyjni rozpływali się w pochwałach tego starego ustroju, a część z nich wskazywała, że amerykański ustrój da sobie radę, czyli rozwiąże każdy trudny problem, w tym zarzut sfałszowanych wyborów.

Rzeczywiście, patrząc na wiceprezydenta USA, który przewodniczył obradom Kongresu, trzeba uznać, że skutecznie i elegancko załatwił zagadnienie na podstawie obowiązujących przepisów prawa.

Pytanie rodzi się jednak takie, czy przepisy odpowiadają faktycznemu modelowi demokracji? Wedle encyklopedii prawa demokracja to forma państwa, w którym obywatele mają prawnie zagwarantowany bezpośredni lub pośredni wpływ na sprawowanie władzy, czyli w tym przypadku na wybór Prezydenta.

Tymczasem ujawniono mechanizmy sprzyjające fałszerstwom np. wadliwe maszyny wyborcze, które mogły przerzucać głosy przynależne jednemu kandydatowi na drugiego, głosowanie za osoby nieżyjące lub nieuczestniczące w wyborach.

W ramach korespondencyjnego przekazywania głosów, okoliczności te zachodziły już po dniu 3 listopada 2020 r., kiedy okazywało się w niektórych stanach, że pretendentowi brakuje poparcia i było ono uzupełniane, wobec czego powstaje pytanie, jaki wpływ choćby pośredni na wybór Prezydenta mieli uprawnieni wyborcy?

W toku obrad Kongresu dowiedzieliśmy się, że zarzuty powyższe były ignorowane przez sądy, a prowadzący obrady musiał oddalić protest wyborczy wobec braku formalnego podpisu senatora, choć członkowie Izby Reprezentantów byli na nim podpisani.

Przewodniczący był zobowiązany odrzucić protest, ponieważ tak mu nakazywało obowiązujące prawo amerykańskie. Zachodzi w związku z tym pytanie, kto wybrał Prezydenta Elekta – naród amerykański, większość uprawniona do głosowania, czy polityczno-medialne konszachty?

Demokracja jest dobra, tylko prawo nie odzwierciedla w sferze wyborów prezydenckich rzeczywistych zasad demokracji. Formalny brak podpisu senatora pod protestem wyborczym, pomimo istnienia wielu podpisów kongresmenów, czyli przedstawicieli narodu, nie może być ważniejszy od ustalenia, czy proces wyborczy był uczciwy, bo to oznacza brak ochrony prawnej dla wartości znacznie przekraczających formalny brak podpisu senatora.

Mamy, więc do czynienia z taką sytuacją, że jakiś niewiele znaczący formalizm może przesądzić o wyborze Prezydenta, który w rzeczywistości być może nie cieszy się wcale większościowym poparciem, co już tylko w zakresie takiego podejrzenia, pozostaje w oczywistej opozycji z pojęciem demokracji, wobec niezbadania tej kwestii.

Idąc dalej, można powiedzieć, że prawo amerykańskie tak bardzo gloryfikowane wzorcowo, jest w tym zakresie fikcją modelu demokratycznego. Jaki realny wpływ na wybór Prezydenta posiada większość wyborców, jeżeli elektor stanowy może oddać głos wbrew stanowisku większości wyborców danego stanu, co jest podobno zalegalizowane prawnie?

Jaka równość wyborcza obowiązuje w USA, jeżeli w poszczególnych stanach mogą legalnie istnieć odmienne zasady wyborów Prezydenta? Ten błędny system prawny oddziałuje także na rzeczywistą pozycje głowy państwa, którą nadawcy medialni mogą lekceważyć, wyłączając z emisji, co tym samym eliminuje kontakt Prezydenta ze społeczeństwem, ponieważ w USA nie funkcjonują media publiczne.

Patrząc na cały skandaliczny przebieg amerykańskich wyborów prezydenckich można ubolewać, że pierwsza historycznie światowa demokracja funkcjonuje na takim ułomnym prawie.

Czas powstał najwyższy, aby kolejny Prezydent zajął się reformą prawa amerykańskiego, doprowadzając system wyborczy do rzeczywistej zgodności z definicyjnym pojęciem demokracji.

Aby tak się stało, większość powinna to wymusić na władzy, ale okazuje się, że droga do uczciwości wyborczej jest zamykana przez wyłączenia medialne tych głosów, które nie współgrają ze współczesnym kierunkiem medialnego ogłupiania społeczeństwa…

My, Polacy nie powinniśmy się mieszać do problemów innego państwa, które mają rozwiązywać same tamtejsze społeczeństwa. Jeżeli nawiązałem do tych zagadnień, to tylko dlatego, że polscy komentatorzy w rodzimej telewizji piali z zachwytu nad wyjątkowością prawa amerykańskiego, które daje sobie radę z każdym najtrudniejszym problemem.

Nie chciałbym, aby tak wygłaszane peany prowadziły nas do błędnego przekonania o istocie demokracji, którą sami mniej lub bardziej udolnie budujemy od ponad 30 lat, zapominając o istocie stanowienia prawa, które ma odzwierciedlać i realnie zmuszać do stosowania reguł najwyższej wartości.

Prawo amerykańskie nie jest dla nas przykładem, który należałoby naśladować. Posiadamy własne mechanizmy prawne, które mogły i powinny nadal zapewniać przestrzeganie prawa, jednakże zbyt lekkomyślnie wyzbyliśmy się ich w treści naszej obecnej Konstytucji.

Każdy naród powinien się koncentrować na własnych problemach prawnych i uwzględniając swoje doświadczenia usprawniać system prawny, pozwalający w rzeczywistości tworzyć coraz lepsze stosunki społeczne.

Karabeusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *