Motto: Dyziu nie kłam, rzekła mama, prawda wyjdzie szybko sama. Malec nie zwykł słuchać matki, no i się doczekał jatki…
Dyzio lubił kopać gałe,
Tak mu życie przeszło całe.
Wciąż narzekał oczywiście.
Nawet spadające liście
Wyzwalały złość fatalną
Na krainę nienormalną…
Jako adept historyczny
Miał na względzie ciąg liryczny…
Pracę złapał linoskoczka,
Grając później rolę skoczka…
Mając obie lewe ręce,
Uciekł migiem tej udręce.
Spryt wykazał w polityce.
Służył tam arytmetyce,
Ułatwiając liczyć głosy…
Ubóstwiany przez donosy,
Wnet tym rytmem partię stworzył.
Intelektu ciut dołożył,
Wychwalając swe zaplecze,
Myślał – państwo w mig uleczę!
Popierali go przeróżni –
Często intelektem próżni.
On zaś w pełnej chełpliwości
Przeciwnikom dawał w kości.
Obok skoczka grał lauferka.
Potrzebowska wówczas wszelka,
Wynajęła za ochłapy.
I, tak wpadł w niemieckie łapy.
Na posługi miał kanalie.
Często, więc kupował dalie…
Pozbywając się opornych
I poglądów mocno spornych.
Kraj sprowadził do ruiny.
W konsekwencji tej przyczyny,
Potwierdzonej przez kamratów,
Chciał uniknąć ciągłych batów.
Wedle szczerej mówców treści,
Pod rządami się pomieści
Jeden kamień na kamieniu –
Wielka nicość na sumieniu…
Podkupiony przez Germankę,
Tak uniknął połajankę,
Uciekając do Brukseli.
Mocodawcy wciąż weseli
Obdarzyli stanowiskiem,
Nie przejmując się wyzwiskiem…
Gdy nastała rejterada
I, Germanka już nie włada,
Znowu najął się z ochotą.
Rozbijacką wręcz metodą,
Chojrakował tak wspaniale,
Że wydumał rządzić stale.
Nie miał planu, ni konceptu,
Stracił resztę intelektu…
Toteż grając z nut fatalnie,
Krytykował wciąż totalnie.
Taki pomysł miał zażarty,
Aby grać w otwarte karty,
Stąd usłużnym pionków głosem,
Potrząsając mocno trzosem,
Uznał łatwość swej wiktorii,
Z pominięciem alegorii…
Wierzył, bowiem wciąż głęboko,
Że ten motłoch, tak na oko,
Trzeci raz przerobi w konia,
Prezentując skórę słonia…
Brał poparcie od Germanii.
Teraz znowu innej pani…
Co życzyła mu sukcesu
Dla wspólnego interesu…
Dyzio w to uwierzył święcie.
Odwróciwszy się na pięcie,
Już pomyślał – nie poradzę,
Muszę skruszyć dobrą władzę.
W końcu jakaś wyjdzie luka
I, wyborców się oszuka.
Pewnie mają dość już rządu,
Pójdą łatwo w lep afrontu,
Zwłaszcza wściekli na inflację,
Kupią każdą dywagację.
Trafił jednak na opornych.
W jego guście słabo dwornych…
Rękawicy nie podjęli,
Lekceważyć tylko jęli.
Dyzio czasem przynaglony,
Począł bardzo być wkurzony.
Zamiast walić w przeciwnika,
Który z sideł się wymyka,
Zrozpaczony tknął zaplecze.
Inwektywy dla nich wlecze.
Wszystkich migiem zmieszał z błotem.
Rozważania będą potem –
Tak pomyślał, ubliżając,
Pustkę arsenału mając.
Pieniąc w tym upojnym slangu,
Wnet się zgubił w bumerangu…!
Tadeusz Miłowit Lubrza