NALEŻNOŚCI DELEGACYJNE…

Wykładnia sądowa art. 775 § 1 K.p. jest najbardziej charakterystycznym przykładem prawotwórstwa niemającego nic wspólnego ani z kompetencjami sądowymi, ani z poprawnymi regułami wykładni prawa.

Art. 775 § 1 K.p. brzmi następująco:

„Pracownikowi wykonującemu na polecenie pracodawcy zadanie służbowe poza miejscowością, w której znajduje się siedziba pracodawcy lub poza stałym miejscem pracy przysługują należności na pokrycie kosztów związanych z podróżą służbową.”

Na tle tak skonstruowanego przepisu, Sąd Najwyższy wymyślił, że mamy do czynienia z tak zwaną podróżą typową i podróżą nietypową. W zależności od charakteru podróżny jednym pracownikom należności delegacyjne przysługują a innym nie (por. orzeczenie SN z dnia  3 grudnia 2009 r. sygn. akt II PK 138/09).

Ten sposób interpretacji Kodeksu pracy stanowi naruszenie nie tylko ustalonych reguł wykładni, ale przede wszystkim prostego zdrowego rozsądku, który klarownie pokazuje na tle przywołanej definicji podróży służbowej, że takiego podziału ustawodawca nie przewiduje.

Wyjaśniam, że pominąłem pozostałe paragrafy art. 775 K.p., ponieważ definicję pojęciową podróży służbowej reguluje wyłącznie § 1 tego przepisu, co uważny i precyzyjny Czytelnik może sobie sprawdzić, czytając pozostałe treści tego artykułu.

Sąd Najwyższy dokonując takiej wykładni, naruszył rażąco dwa kluczowe zapisy ustawy zasadniczej, a mianowicie art. 10 ust. 1 i art. 7 Konstytucji. Pierwszy z tych przepisów kształtuje trójpodział władzy, czyli jej podział na władzę ustawodawczą, władzę wykonawczą i władzę sądowniczą.

Ewentualny podział definicji pojęciowej podróży służbowej na podróż typową i podróż nietypową z dalszą konsekwencją w zakresie przysługiwanie bądź nieprzysługiwania należności delegacyjnych mógłby dokonać tylko ustawodawca, a tego nie uczynił.

Sąd Najwyższy naruszył rażąco art. 7 Konstytucji stwierdzający, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa, ponieważ bezprawnie wszedł w kompetencję władzy ustawodawczej, do czego konstytucyjnie nie jest uprawniony.

Kolejnym wadliwy orzeczeniem Sądu Najwyższego w kwestiach podróży służbowej jest wyrok z 23.06.2005 r., II PK 265/04, w którym stwierdzono, że „choć czas dojazdu i powrotu z miejscowości stanowiącej cel podróży oraz czas pobytu w tej miejscowości nieprzeznaczony na pracę nie są pozostawaniem w dyspozycji pracodawcy, zgodnie z art. 128 § 1 K.p., to jednak w zakresie przypadającym na normalne godziny pracy podlega wliczeniu do jego normy.”

Błędność rozstrzygnięcia polega na wadliwym odczytywaniu art. 128 § 1 K.p., w kontekście art. 22 § 1 K.p., co wyjaśniałem w opracowaniu pt. „Praca w Kodeksie pracy”. W tym miejscu dodam tylko dalsze szczegóły potwierdzające oczywistą błędność tezy o braku podporządkowania pracownika pracodawcy w czasie całej podróży służbowej.

Już w 2005 r. rozwój telefonii komórkowej był na tyle powszechny, że komunikacyjnie pracownik mógł pozostawać w bezpośrednim kontakcie z pracodawcą, a tenże miał możliwość wpływać na jego zachowanie w czasie podróży służbowej.

Tym bardziej dzisiaj nie można dowodzić, że w czasie podróży służbowej pracownik nie pozostaje w dyspozycji pracodawcy w warunkach, kiedy rozwój telefonii komórkowej opanował niemal cały świat.

Pracownik pozostaje w dyspozycji pracodawcy, ponieważ wykonuje polecenie dotyczące przebywania w podróży służbowej, przemieszczając się z miejsca na miejsce, a pracodawca może to polecenie zmienić, wobec pozostawania z pracownikiem w kontakcie telefonicznym.

Odmienne twierdzenie jest pozbawione logiki i tym samym stanowi przesłankę błędnego sposobu wykładni w myśl idei petitio principii, czyli wnioskowania pod z góry założoną tezę pozbawienia pracownika należności wynagrodzeniowej za czas podróży służbowej realizowanej na polecenie i w interesie pracodawcy.

Mamy tutaj do czynienia z oczywistym spełnieniem definicji pojęciowej czasu pracy zamieszczonej w art. 128 § 1 K.p., a odmienny kierunek interpretacyjny pozostaje sprzeczny z tym, co ustawodawca wyraźnie uchwalił, dlatego interpretacja Sądu Najwyższego jest prawnie niedopuszczalna.

Sąd nie interpretuje prawa wedle treści uchwalonej przez ustawodawcę, lecz przypisuje sobie bezprawnie jego rolę, czyli uprawnienia ustawodawcy, a takiej funkcji przybierać mu nie wolno, zgodnie z art. 10 ust. 1 w związku z art. 7 Konstytucji.

Można dyskutować, w jaki sposób pracownik powinien być wynagradzany za cały czas podróży służbowej, ale dopóki ustawodawca tej kwestii nie ureguluje odmiennie niż to wynika z obecnie obowiązujących przepisów Kodeksu pracy, żaden sąd nie ma prawa bawić się w ustawodawcę, bo takie uprawnienie mu nie przysługuje.

To są ustanowione i akceptowane powszechnie zasady wykładni prawa, o których można przeczytać w dowolnej encyklopedii prawniczej. Zachodzi pytanie, jak to się dzieje, że pozwalamy na naruszanie zasad wykładni prawa, mieniąc się państwem praworządnym?

Wniosek końcowy jest kluczowy w tym sensie, że brak legalnej, wiążącej wykładni ustaw spowodował rozdźwięk pomiędzy teorią prawa, wpajaną studentom na tym kierunku studiów, a późniejszą pozorowaną metodą stosowania tych reguł.

W konsekwencji, jeśli nie przywrócimy legalnej wykładni ustaw, to nie doprowadzimy do rzeczywistego przestrzegania prawa powszechnego, ponieważ błędne rażąco kierunki wykładniowe nie powodują żadnej odpowiedzialności prawnej ich autorów.

Tadeusz Michał Nycz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *