Motto: aby z innymi racjonalnie dyskutować, trzeba najpierw zrozumieć samego siebie….
W polityce typową formułą działania jest dialog przeradzający się w dyskusję, spory i kłótnie. Tę wymianę myśli widzimy na bieżąco w dowolnym medium. Jej racjonalna istota powinna prowadzić do wypośrodkowania poglądów w ramach sprzeczności politycznych i tym sposobem osiągnięcia kompromisu.
Czasem jest on możliwy, a niekiedy dyskutanci pozostają na dotychczasowych poglądach i spór trwa nadal. W polityce zagranicznej ta kwestia odgrywa szczególną rolę, ponieważ każdy podmiot pomimo istniejących wewnętrznych sporów politycznych na zewnątrz musi prezentować jednolity kierunek, bo inaczej działałby przeciwko własnemu interesowi.
Każde państwo, choć posiada wewnątrz przedstawicieli różnych poglądów politycznych na zewnątrz prezentuje się jednolicie, właśnie w wyniku dobrze pojętego interesu własnego. W skali chyba światowej, a na pewno europejskiej niechlubny wyjątek stanowi Polska.
Nasi politycy w okresie przynależności do Unii Europejskiej nie potrafili wypracować ani wspólnych prezentowanych poglądów powstałych w wyniku kompromisu, ani nie zachowują jednolitych stanowisk w tej sferze polityki, narażając się na łatwy łup sprawniejszych od nas graczy międzynarodowych.
To dość ciekawe zjawisko, ponieważ budowaliśmy ustrój polityczny na wzorcach zachodnich, kopiowaliśmy skrupulatnie wszystkie rozwiązania unijne, a w sprawie zasadniczej postępujemy odmiennie, wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Ta tendencja zarysowała się w okresie prezydentury Lecha Kaczyńskiego i premierostwa Donalda Tuska, a dzisiaj jest szczególnie jaskrawo negatywnie widoczna w Parlamencie Europejskim.
Mamy taką sytuację, w której poszczególne ugrupowania polityczne przenoszą spory wewnątrzkrajowe na forum europejskie, pozwalając władzom Unii rozgrywać Polskę niekorzystnie dla naszego kraju.
Ten wadliwy system prowadzenia polityki zagranicznej jest widoczny, a my całe społeczeństwo stanowiące suwerena sprawującego zwierzchnią władzę w RP jeszcze do tego modelu dopłacamy w wyniku łożenia poważnych sum pieniędzy na wynagrodzenia posłów realizujących katastrofalne działania międzynarodowe.
Ktoś nieobwijający w bawełnę, powiedziałby, że takich zdradliwych posłów trzeba po prostu w trybie wyborczym się pozbyć i tyle. Teoretycznie słuszne rozwiązanie tyle, że niemożliwe do praktycznego zastosowania.
Sporów wewnątrzkrajowych nie wyeliminujemy, gdyż stanowią one istotę ustrojową. Co można zrobić, aby te rozbieżności nie trafiały na arenę międzynarodową, to zadanie godne nagrody Nobla!
Jedna możliwość to wystąpienie z UE, gdyż ten krok ograniczy przenoszenie partyjnych sporów na arenę międzynarodową, ale nie rozwiąże problemu do końca, bo jeśli prezydent i premier reprezentować będą odmienne obozy polityczne, to zjawisko może powrócić, chyba, że dokonamy stosownych zmian w Konstytucji RP.
Pozostaje dzisiaj do przemyślenia powód, dla którego kopiujemy dokładnie wszystkie rozwiązania unijne (nawet te niemądre, których legalnie stosować nie musimy!), ale w sprawie podstawowej polityki zagranicznej postępujemy w sposób skrajnie głupi.
Dlaczego tak idiotycznie działamy i akceptujemy tę szkodliwą manierę, każdy dorosły Polak powinien sobie odpowiedzieć we własnym sumieniu wyborczym, a później dopiero narzekać na brak należnych nam pieniędzy unijnych.
W końcu okazja czyni złodzieja, jak brzmi znane przysłowie, toteż trudno oczekiwać od obcych uczciwości, rzetelności i sprawiedliwości, jeśli sami tymi kryteriami nie oceniamy własnych polityków, godząc się na zdradziecką systematyczną działalność szkodliwą dla interesu narodowego.
Volenti non fit iniuria!
Karabeusz