Zewsząd dochodzi ujadanie groźnych psów. Wygląda, jakby zostały spuszczone z łańcucha i goniły za mną celowo, tworząc aurę totalnego strachu. Jednak nie widzę ich bliskości, lecz wyczuwam słuchem.
Podejrzewam, jakby nie chciały się ujawnić, lecz nękając, zaskakująco wyzwalają specyficzne uczucie. Dosyć dziwne, ponieważ całe życie bałem się psów i schodziłem im z drogi.
Dzisiaj natomiast mam wrażenie, jakby one mnie się obawiały. Czy ja wiem – może groźnie wyglądam? Ale to jest bez sensu, bo jeśli zostały celowo puszczone w nagonkę, to dlaczego miałyby się mnie bać?
Jakieś pomieszanie z poplątaniem, gdyż cała sytuacja w ogóle nie układa się w jakąkolwiek logikę. Stale je słyszę nawet głośno ujadają, ale nic nie widzę, ani jednego szczeniaka nie ma na horyzoncie.
Przywidzenie, czy co? W końcu już nic nie pojmuję, który zmysł szwankuje: wzrok, czy słuch? To jest jakaś paranoja, gdyż typowy występujący strach przed tymi zwierzętami gdzieś się ulotnił?
Zawsze przechodząc obok biegnącego psa uważnie patrzyłem, co on robi? Czy czasem nie będzie chciał wypróbować swoich kłów na moim ciele? Tak na wszelki wypadek odganiałem się od każdego szczeniaka, a większe egzemplarze omijałem z daleka.
Przechodziłem najczęściej na drugą stronę ulicy, aby nie mieć z bydlakiem nieprzyjemności. Gorzej, gdy spotkanie miało miejsce na górskiej ścieżce. Wówczas jednak stosowałem swoistego rodzaju triki.
Wyszukiwałem jakieś grube drzewo i obejmowałem pień, starając się niczym w obliczu niedźwiedzia, odgrywać trupa…Nieraz taki brytan podlatywał i zdezorientowany leciał dalej, widząc niekształtną olbrzymią masę, czyli mnie razem z pniem drzewa nieruchomych i przytulonych.
Drzewa były moim wybawieniem, zresztą nie tylko w takiej sytuacji lubiłem je obejmować. Miałem odczucie, jakby jakiś ożywczy prąd przechodził przez całe moje ciało. O ile do drzew odczuwałem zawsze prawie miłość, o tyle psów może nie nienawidziłem, ale wolałem oglądać na obrazkach niż w rzeczywistości.
Coś dziwnego musiało się porobić, bo obawa przed nimi ustąpiła. Zamiast niej słyszę zewsząd odgłosy nagonki, która nie powoduje strachu ale zniecierpliwienie. Nie pojmuję co się stało?
Jakbym znalazł się w jakimś zaczarowanym świecie? Tylko, po co to wszystko? Sytuacja staje się coraz bardziej intrygująca. Odgłosy nagonki słyszę, żadnego psa wokół nie dostrzegam, to ki czort?
Może to wszystko mi się śni? A we śnie, jak to we śnie, każda niedorzeczność jest możliwa. Teraz sobie przypominam z młodości, jak to potrafiłem siłą woli obudzić się z męczącego snu. Po serii oglądniętych filmów wojennych, pamiętam, że śnili mi się ścigający Niemcy na rowerach, a ja wystraszony przez całą noc przed nimi uciekałem.
Niedospanie było systematyczne i w pewnym momencie chyba organizm dokonał samoregulacji, bo pozyskałem umiejętność obudzenia się z tego wojennego koszmaru siłą własnej woli.
Jeśli to wszystko mi się śni, to muszę się tylko obudzić i po sprawie. Tylko, w jaki sposób się obudzić? Wówczas we śnie mówiłem sobie, że to jest sen, który zaraz się skończy. Obudziłem się, koszmar ustawał i znów zasypiałem w całkowitym spokoju.
Jak to teraz zastosować, do prawdy nie mam pojęcia? Przecież cały czas dywaguję sam ze sobą chyba na jawie, to o jakim śnie mowa? Nie mam z czego się budzić. A może jednak śnię i to wszystko są senne majaki?
Czy ja wiem, może tak. Ale jak to sprawdzić? Szczypię się w rękę – nic się nie zmienia, chociaż odczuwam wyraźny ucisk, więc o śnie nie ma mowy! Słyszałem, że zdarzają się sny ze szczegółami bardzo wyrazistymi, więc ten sprawdzian na nic.
Co by tutaj wymyślić, jak sprawdzić: sen, czy jawa? Trudna sprawa, bo nieprawdopodobna nagonka jest dalej słyszalna, psów nie widzę i co to ma być za sen? Jeśli tak, to chcę się obudzić.
Głupie zadanie, bo wygląda, że jestem w pełnej sprawności dziennej i żaden sen nie ma miejsca. Aha, żeby była jasność co do mojej trzeźwości rozumu, to alkoholu ani innych używek w ogóle nie stosuję.
Mówię to na wszelki wypadek, bo powtarzające się okoliczności nagonkowe najłatwiej przypisać pijanej, nietrzeźwej psychice. Ale nic z tego. Przydałby się Sherlock Holmes, może on wyjaśniłby ten podejrzany fenomen?
Niestety, nawet i to nie wchodzi w grę, bo jak wiemy on jest tylko wytworem wyobraźni Artura Conan Doyle`a. Co tu robić? Żona śpi obok kamiennym snem, a ja męczę się przez całą noc z tą dziwną nagonką.
Może ją obudzić i dojdzie do wyjaśnienia tego niespotykanego zjawiska? Trochę niebezpieczne przedsięwzięcie, bo jak nie usłyszy nagonki, to gotowa uznać mnie za wariata, a idąc dalej nie widomo jak się cała sprawa zakończy?
Niedawno oglądałem film, w którym Bogu ducha winny człowiek znalazł się nagle przez pomyłkę w pewnym zamkniętym zakładzie opieki zdrowotnej…Lepiej nie będę ryzykował.
Już wiem, może zadzwonię do kolegi i on pomoże mi rozwiązać tę całą sytuację? Ale co ja mu powiem o drugiej w nocy, przecież gotów mnie uznać za idiotę. Chyba, że nie śpi, to jest przecież nocny Marek…
No dobra, dzwonię. Cześć Andrzej, to ja…
Doskonale poznaję cię po głosie, nie musisz się przedstawiać, tylko co u ciebie robi ta ujadająca głośno sfora psów?
Karabeusz
cdn.