PO MUNDIALU…

Nie tak dawno się rozpoczął, a już stanowi zdarzenie historyczne. Niewątpliwie mieliśmy do czynienia ze zróżnicowanym poziomem gry widokowej, wśród której naszą drużynę uplasowano na zaszczytnym miejscu od końca.

Finałowy mecz był wyjątkowo ciekawy, ale wcale nie nazwałbym go wspaniałym. Do 80-tej minuty wynik brzmiał 2: 0 dla Argentyny, która spuściła z tonu, czując się już niemal mistrzem świata.

Niektórzy powiadają, że otworzyła drzwi przeciwnikom do walki o najwyższe trofeum. Jak zawsze musiał być wygrany i przegrany. Francuzi zadziwili konsekwentnym dążeniem do zwycięstwa.

Kiedy doprowadzili do remisu, tym razem spuścili z tonu w dogrywce, a Argentyńczycy poczuli wiatr w żagle. W rezultacie żadna z drużyn nie potrafiła wykazać wyższości, stąd mecz musiał się zakończyć karnymi, których Argentyna strzeliła 4, a Francja tylko dwa.

Niestety brakło między innymi Benzemy. Nam pozostała radość z doskonałego i sprawiedliwego sędziowania przez polski skład arbitrów z Szymonem Marciniakiem na czele. Zebrali uzasadnione pochwały nie tylko od grona specjalistów – arbitrów, ale nawet niezainteresowani Rosjanie przyłączyli się do tych korzystnych ocen.

Wielka Francja nie może przeboleć porażki. Musiała znaleźć sobie kozła ofiarnego i ustami niektórych dziennikarzy sportowych wskazała naszego sędziego, jako sprawcę ich niepowodzenia.

No cóż, w obliczu oczywistych wyraźnych zdarzeń, źle to świadczy o trójkolorowych, którzy nie potrafią z godnością przeżyć swojej porażki. Gdyby jeszcze padła kontrowersyjna bramka i sędzia po niej zakończył mecz, byłaby może podstawa do narzekań.

Tymczasem mecz trwał maksymalnie długo, stąd ustępujący z piedestału mistrzowie mieli wszystko we własnych rękach. Jednak potrzebna była cała drużyna, sam król strzelców w Katarze nie wystarczał.

Ten ostatni z racji wieku, jeśli mu tylko zdrowie pozwoli zaliczy jeszcze niejedne mistrzostwa świata. Leo Messi dopełnił natomiast osiągnięcia piłkarskiego, które pozwala go postawić tuż obok króla futbolu Pelego, będącego trzykrotnym mistrzem świata.

Odżyły znów polskie przepychanki na scenie piłkarstwa. Cały czas toczą się dyskusje o następnym selekcjonerze kadry narodowej. Przycichł efekt wyjścia z grupy, a w tym zakresie bryluje Jan Tomaszewski, uznając to za plan minimum.

Z uporem twierdzi, że mamy najlepszych piłkarzy w historii, tak, jakby chciał pomniejszyć osiągnięcia drużyny Górskiego. Nie bardzo rozumiem ten sposób logiki. Szczęsny możliwe, że jemu dorównuje. Lewandowski wysuwa się na czoło strzelców, ale tylko w dobrym klubie, którym nasza kadra narodowa nie jest.

Widać to było wyraźnie, że nasi ustępowali technicznie wszystkim przeciwnikom. Tomaszewskiemu uniesionemu chyba sentymentalizmem wspomnieniowym marzy się powtórka z 1974 r., ale tak krawiec kraje jak mu materiału starcza…

Zaklinanie rzeczywistości i wmawianie, że jest lepiej niż w rzeczywistości, do niczego dobrego nie prowadzi. Aby coś skutecznie naprawić, trzeba umieć spojrzeć prawdzie w oczy i następnie wziąć się do roboty, a nie bujać w obłokach w sferze rzekomego potencjału piłkarskiego.

Z tego powodu śmieszą mnie te wszystkie dyskusje o nowym trenerze, który ma stanowić panaceum na całe zło. To jest mniej więcej tak, jakby dyskutować o kupnie brylantu w warunkach walącej się rudery, z której wynieśli się, co bardziej zdolni, przenikliwi i umiejący nieco kopać piłkę zawodnicy, podczas gdy należy zacząć budowę domu piłkarskiego od podstaw, bo nawet nie ma stabilnych fundamentów.

Przyzwyczailiśmy się od pewnego czasu słuchać opinii pozostających w oczywistej sprzeczności z logiką oraz zdrowym rozsądkiem i tę manierę rozciągamy na piłkę nożną To jest kardynalny błąd, gdyż taką metodą działania niczego nie osiągniemy, bo sukces jest obiektywnie niemożliwy.

Przestańmy sami siebie oszukiwać, a dojrzymy podstawowe mankamenty naszego piłkarstwa i to będzie punkt zwrotny prowadzący do racjonalnej naprawy. Możemy się cieszyć z sukcesów w innych dziedzinach sportu.

Dawid Kubacki odniósł kolejne zwycięstwo i prowadzi w pucharze świata skoczków narciarskich. Kamil Stoch dochodzi do formy, 9 raz został mistrzem Polski. Iga Świątek pokonała w dwóch setach niewygodną Francuzkę, a następnie Rosjankę, pokazując dobrą, jakość gry.

Uzyskała za miniony sezon tytuł mistrzyni świata w tenisie kobiet, w męskim towarzystwie takiego mistrza jak Rafael Nadal. Jej trener nie dostąpił niestety zaszczytu najlepszego w tej konkurencji.

Tytuł przypadł trenerowi Amerykanki Peguli. Już posypały się słowa krytyki. Bez przesady, nie można mieć wszystkiego. Poza tym nie wiadomo jakie kryteria są ważniejsze, czy doprowadzenie zawodniczki z 50 miejsca na 4 w rankingu kobiecym, czy z czwartego na pierwsze?

Jakby nie oceniać, to pierwsze osiągnięcie jest szczeblowo oczywiście bardziej znaczące. Tak sobie pomyślałem w tym momencie, że my Polacy potrzebujemy i oczekujemy, aby nas chwalili.

Osobiście nie jest mi to potrzebne. Wolałbym, aby nas podziwiali, gdyż pochwały bywają zbyt często nieszczere. Chciałbym, żeby świat nas podziwiał, że umiemy walczyć o swoje, bo jeśli ta przesłanka nastanie, to w każdej dziedzinie osiągniemy korzyści.

Nie interesuje mnie żadne poklepywanie po plecach, czy puste frazesy oraz obietnice. Chciałbym abyśmy tak jak inni to czynią, twardo walczyli o swoje, a wzniosłe dyrdymały schowali do kieszeni…

Idąc w tym kierunku z czasem pewnie doczekamy się poważnych wszechstronnych osiągnięć zarówno w zakresie reparacji wojennych, jak i klubowego i narodowego sukcesu w piłce nożnej. Chcieć, to móc.

Karabeusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *