JAN DUSIGROSZ…

Motto: Jak to powiada lekka kobieta, w stylu pożądań każda moneta – Europa dzisiaj niczym atleta podąża śladem Jean‘a Monnet‘a!

Obudziłem się nagle zlany potem i przerażony realistycznym snem, o piekle, do jakiego zmierzam, jako zatwardziały ateista. Kiedy doszedłem do pełnej świadomości umysłu, zdarzenia senne poczęły się na jawie układać dokładnie w mój życiorys.

Jako zdecydowany ateista nie obawiałem się śmierci i życia pozagrobowego, w które ufnie wierzą wyznawcy prawie wszystkich religii. Byłem pozbawiony tej części filozoficznego podejścia do bytu, co czyniło mnie wolnym od tego typu dylematów.

Robiłem tu i teraz, to, co przynosiło korzyść i nie zawracałem sobie głowy mrzonkami… Zresztą, miałem podbudowę filozoficzną wielu wybitnych uczonych, z którymi utrzymywałem kontakty jeszcze w czasie czynnej pracy naukowej.

Teraz, nagle we śnie dojrzałem cały marazm życia, choć publicznie mieniłem się wybitnym znawcą określonych przekonań stworzonych niczym składna bajka na potrzeby bogaczy, którzy zrobili ze mnie jednego z ideowych twórców współczesnej polityki.

Już dawno zapomniałem o swoim pochodzeniu, miejscu urodzenia, ojczyźnie, gdyż stałem się z troglodyty międzynarodowym wynajętym ideologiem. Sen przypomniał to, o czym dawno zapomniałem uniesiony w ferworze zaakceptowania stworzonych teorii współistnienia.

Nie wiem, jak to się stało, ale w czasie kilku godzin snu przeleciało mi przed oczyma niemal całe życie z obszernymi szczegółami, co wskazywałoby na słuszność naukowej teorii o względności czasu…

Jak to się zaczęło? Urodziłem się pod Warszawą. W wieku kilku lat zostałem osierocony, znajdując miejsce w domu dziecka. Jakimś dziwnym trafem zostałem w ramach międzynarodowych podróży dzieci wyekspediowany do analogicznej placówki paryskiej.

Rodzice uczyli mnie języka francuskiego, gdyż rodzina ojca wywodziła się z tego kraju, stąd w czasie podróżniczych wymian młodzieży dogadałem się z jakimś żabojadem, który chciał koniecznie egzystować w Polsce i wchodząc w jego skórę pozostałem w Paryżu…

Jako młodzieniec wykazywałem bujną wyobraźnię, tworząc niemal na poczekaniu różnego rodzaju teorie i fantazje, bajki, baśnie, słowem opowieści, które jakimś cudem przyniosły mi niespodziewaną korzyść.

W czasie wizyty w naszej placówce pewnego amerykańskiego bogacza, tenże tak się zafascynował moimi opowiadaniami, że zaproponował pełne sfinansowanie dalszej edukacji, jeśli zgodzę się później dla niego pracować.

W ten sposób ukończyłem kilka amerykańskich uczelni z bardzo dobrym efektem. Inna sprawa, że te wszystkie studia dotyczyły wyłącznie politologii, którą ja na użytek prywatny zawsze nazywałem bujdologią.

O dziwo, ta dość podejrzanej preweniencji dziedzina nauki żywotnie zainteresowała i zachwyciła moich promotorów, aż do tego stopnia, że w pewnym momencie, już w randze doktora tych nauk pozyskałem katedrę na amerykańskim uniwersytecie.

To jednak nie zatrzymało moich sponsorów, gdyż w wyniku nieznanych mi machinacji, dokonali mojego transferu na Sorbonę, w której powierzono mi katedrę politologii. Koszt nie był wielki, gdyż żądano tylko stworzenia koncepcji ideologicznej powstania w Europie, na wzór USA, Stanów Zjednoczonych Europy, jako jednego silnego tworu państwowego.

Opracowałem rozwiązanie dość szybko, sądząc, że zacznę z kolei wykładać te zagadnienia na moim kierunku politologicznym. Nakazano mi jednak dochowanie ścisłej tajemnicy i zajęcie się demokratycznymi mechanizmami zmierzającymi do powstania wspólnoty.

Bez trudu udało mi się to wszystko zaplanować wspólnie z kilkoma politykami pochodzenia francuskiego i niemieckiego. Sponsorzy byli zadowoleni i nakazali mi usilnie kształcić narybek naukowy z poszczególnych państw pretendujących do wspólnoty.

W pewnym momencie zorientowałem się, że moja pierwotna utajniona skuteczna koncepcja integracji została zapomniana, a w jej miejsce wdrażano nieudolne mechanizmy demokratyczne, za którymi usilnie optowali współpracujący ze mną politycy.

Spowolnienie mechanizmu wspólnotowości nie mogło trwać wiecznie. W warunkach kolejnego licznego napływu członków do wspólnoty, stanąłem przed poważnym dylematem, co robić, aby integracja nie ucierpiała?

Tu, z pomocą przyszli mi koledzy z najstarszego polskiego uniwersytetu pracujący akurat nad budową konstytucji. Polska należała wówczas do grona dwóch lub trzech państw europejskich, w których obowiązywała legalna, wiążąca wykładnia prawa.

Jej dalsze funkcjonowanie poważnie przyhamowałoby postępującą integrację europejską i dlatego postanowiliśmy tę instytucję wiążącej wykładni przepisów wyeliminować z polskiego systemu prawa.

Kolejni kandydaci do wspólnoty europejskiej przekonywani są za pośrednictwem nauk prawnych do potrzeby funkcjonowania prawa na wzór unijny, czyli bez istnienia legalnej, wiążącej wykładni przepisów, gdyż jej egzystencja uniemożliwiłaby powstanie Stanów Zjednoczonych Europy pod hegemonią przewidzianych podmiotów i wedle mojej koncepcji…

Karabeusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *