ZAĆMIENIE UMYSŁU…?

W Polsce, jak w kalejdoskopie, widać wyraźne nie tylko zjawiska niepewności, ale także wszechstronne skutki z tego wynikające. Nie wchodząc w zawiłości polityczne, od dwóch lat stoimy przed dylematem odpowiedzi na pytanie, co w kraju w rzeczywistości się dzieje?

Słyszymy dwa głosy, z których pierwszy stwierdza, że przywracamy porządek, a drugi przeciwnie uważa, iż państwo zmierza do upadku. Żyjemy w ustroju demokratycznym, praworządnym, czy też system sprawowania władzy prowadzi, a może już osiągnął dyktatorski poziom?

Nie potrafimy jednoznacznie odpowiedzieć i dlatego w skali w powszechnej spór trwa nadal. Oczywiście główni teoretycy sprzecznych poglądów mają wewnętrznie ukształtowane i uzasadnione cele, tyle, że prawda nie jest ujawniana i wyjaśniana publicznie.

Z obu stron sporu słyszymy drugorzędne, albo trzeciorzędne argumenty. Najbardziej znamienny jest konflikt wokół przestrzegania przepisów Konstytucji RP. Ustawa zasadnicza, jaką jest Konstytucja, w zakresie podstawowych pojęć demokratycznego państwa prawa oraz roli suwerena sprawującego najwyższą władzę, jest skonstruowana dość jasno i przejrzyście.

Mimo tego, dostrzegamy bezradność w zakresie wyjaśniania podstawowych zagadnień, a problem dotyczy obu stron sporu i wywodzi się z niepewności. Pomijając schowanych głównych konstruktorów sprzecznych poglądów, pozostali zwolennicy nie mają umiejętności prostego tłumaczenia celu, czego powodem jest niepewność, co do faktów i zjawisk.

Typowym argumentem jest powoływanie uznanych medialnie autorytetów, w tym wypadku prawnych. Czynią to obie strony sporu z równie niepewnym skutkiem, ponieważ do prawdy nie dochodzi się w wyniku ogłoszenia poglądów większości autorytetów z danej dziedziny wiedzy.

Ten aksjomat potwierdzają liczne przypadki historyczne. Naszym rodzimym dowodem jest historia Mikołaja Kopernika, który twierdził, że Ziemia jest okrągła, podczas gdy pozostali współcześni mu uczeni uważali, że jest płaska.

Jak widać na tym przykładzie, większość uczonych wcale nie miała racji. Dochodzimy do logicznego wniosku, że prawdy nie ustala się w sposób większościowy. Dotyczy to także nauk prawnych, co oznacza, że jeśli większość autorytetów np. Komisja Wenecka uważa, że Trybunał Konstytucyjny ma prawo orzekać we własnej sprawie, to twierdzenie może być poprawne, ale też może być fałszywe, czyli znów popadamy w niepewność.

Medialne szerokie dyskusje wcale nie przybliżają nas do prawdy. Główny nurt sprowadza się do informacji sensacyjnych podawanych z obu stron sporu. Taką metodą działania do żadnego rzeczowego i prawdziwego efektu dojść nie można.

Strony sporu wykorzystują znane charakterologiczne cechy Polaka. Józef Piłsudski wyraził to bardzo klarownie stwierdzając, że do rodaków nie trafiają argumenty racjonalne, ale tylko emocje. W myśl tej zasady, media odwołują się do emocji, zamiast do rzeczowych argumentów. Wiedzą, że rozbudzone emocje są w stanie przyciągnąć znacznie więcej zwolenników, aniżeli konkretne uzasadnione fakty.

Główny spór w Polsce dotyczy szeroko rozumianej problematyki prawnej, dlatego tym zagadnieniom należy się przyjrzeć. Bez wchodzenia w szczegóły widać, że z polskim prawem źle się dzieje. Do tego jeszcze nikt nie potrafił dotychczas przeprowadzić analizy systemu prawnego i nie pokusił się o diagnozę, jak również wskazanie uzdrawiającego lekarstwa.

Obowiązujące przepisy prawa nie są jednakowo stosowane do obywateli znajdujących się w analogicznym stanie faktycznym. Powtarzalnie sądy wkraczają w kompetencje władzy ustawodawczej poprzez tworzenie swoimi orzeczeniami nowych przepisów prawa.

Klasycznym przykładem jest orzecznictwo dotyczące podróży służbowych. Sądy stworzyły dwie nowe instytucje prawne, których ustawa nie przewiduje, tj. podróż służbową typową i podróż służbową nietypową.

W treści art. 775 Kodeksu pracy, który reguluje problematykę podróży służbowej, próżno takiego podziału szukać. Wkraczając w kompetencje władzy ustawodawczej, sędziowie naruszają konstytucyjną zasadę trójpodziału władzy.

Skutki społeczne sądowego deliktu konstytucyjnego dotknęły w pierwszym rzędzie kierowców w postaci pozbawienia należności z tytułu podróży służbowej. Ten delikt konstytucyjny nie spotkał się jak dotychczas z żadną konkretną reakcją.

Nic dziwnego, że przedstawiciele innych zawodów prawniczych, widząc istniejącą bezkarność za rażące naruszenie zasady konstytucyjnej, postępują podobnie. Stąd mieliśmy aferę Amber Gold, aferę reprywatyzacyjną i wiele innych.

Stoimy przed pytaniem, z jakiego powodu system prawny pozwala na bezkarne naruszanie najwyższego prawa obowiązującego w Polsce, którym są przepisy Konstytucji? Bez względu na to, kto ma rację w konflikcie trwającym od dwóch lat, faktem jest, że mamy do czynienia z bezkarnością tych, którzy w rzeczywistości naruszają zasady demokratycznego państwa prawa!

Gdyby istniał mechanizm prawny odpowiedzialności za takie działania, to prawdopodobnie nie mielibyśmy tej skali afer gospodarczych i powszechnego lekceważenia prawa, z negatywnymi dla społeczeństwa skutkami finansowymi!

Pytanie podstawowe polega na tym, dlaczego w Polsce nie funkcjonuje legalna, wiążąca wykładnia ustaw, zmuszająca do przestrzegania prawa oraz wymuszająca wszczynanie procedur prawnych przeciwko tym, którzy to prawo rażąco naruszają?

Odpowiedź jest łatwa do odczytania w samej ustawie zasadniczej, która w art. 188 nie przewiduje takiego uprawnienia (legalnej, wiążącej wykładni ustaw) dla Trybunału Konstytucyjnego, choć realizował te zadania z powodzeniem, do czasu wejścia w życie obecnej Konstytucji w 1997 r.

Abstrahuję od politycznych zagadnień sporu, dlatego ograniczę się tylko do stwierdzenia, że obecne dyskusje medialne o praworządności przypominają rozmowy ślepego o kolorach… Jako optymista, nie dopuszczam myśli, że cały polski świat prawniczy nagle zdewaluował swoją wiedzę uniwersytecką, poznaną do tego na pierwszym roku studiów.

Raczej sądzę, że mamy do czynienia z prostą przyczyną. Być może absolwenci wydziałów prawa i administracji nie byli od dawna uczeni instytucji legalnej, wiążącej wykładni ustaw, skoro ona od 20 lat nie obowiązuje?

Mamy jednak na szczęście cały kwiat prawniczy z tytułami naukowymi. Osoby te wcześniej ukończyły studia i o legalnej wykładni coś muszą wiedzieć. Ciekawi mnie jednak pytanie o ciszę w eterze na ten temat?

Poszukując materiałów prawniczych dotyczących legalnej wykładni ustaw nie zetknąłem się z żadnymi opracowaniami problemu, czy to w formie artykułowej, czy pracy doktorskiej lub habilitacyjnej. Może jednak niewprawnie poszukiwałem i dlatego problem legalnej wykładni ustaw ktoś ukarze w skali poważnego opracowania literatury prawa konstytucyjnego?

Prezydent zaproponował debatę publiczną o Konstytucji, dlatego trzeba podjąć wysiłek nowelizacji ustawy zasadniczej i przywrócić legalną wykładnię ustaw, bo inaczej system prawny będzie nadal niedomknięty… i kolejne afery powtórzą się, jak grzyby po deszczu…

Na koniec powracam do tytułu felietonu wymagającego głębszej analizy zjawiska, w przenośni mówiąc, stawiania prawa na głowie, czego konkretne namacalne skutki finansowe ponosi dzisiaj niemal całe społeczeństwo.

Żeby rozbudzić emocje dodam, że analogiczny, wadliwy system prawny obowiązuje w prawie Unii Europejskiej, dlatego rację mają ci, którzy uważają, że wspólnota europejska wymaga gruntownej naprawy.

Ktoś wmówił nam, że nie ma żadnej pewności stosowania prawa poza indywidualnym sporem sądowym, prowadzącym do wydania prawomocnego, wiążącego wyroku sądu i my uwierzyliśmy, że na tym wyłącznie polega praworządność!

Tymczasem jest to iluzja praworządności i jednocześnie pozór, przy pomocy którego przekonano większość wspólnoty o walorach stanowionego i stosowanego prawa. Było to rozwiązanie korzystne dla szeroko rozumianej sfery urzędniczo-administracyjnej, ponieważ w takim systemie o rzeczywistym stosowaniu prawa nie decyduje jego litera, ale wola urzędnika, w tym sędziego.

Przy czym, tenże urzędnik szeroko rozumianej administracji publicznej nie ponosi żadnej odpowiedzialności za sposób stosownego przez siebie prawa. Absurdalność systemu polega na tym, że struktura biurokratyczna jest rozbudowana do maksimum, przy równoczesnym braku jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Oczywiście w Polsce istnieje ustawa, nawet dość rygorystyczna, przewidująca odpowiedzialność urzędnika za rażące naruszenie prawa. Ustawa ta jest jednak przepisem martwym, uchwalonym dla pozoru, ponieważ udowodnienie rażącego naruszenia prawa w warunkach braku legalnej wykładni ustaw, jest prawie niemożliwe!

Funkcjonują bardzo szeroko rozbudowane struktury administracji publicznej opłacane z naszych pieniędzy, których sens istnienia jest niewielki. Każda taka instytucja ma za zadanie kontrolować i nadzorować przestrzeganie przepisów rodzaju prawa poruczonego jej pieczy.

Tymczasem dla rzeszy obywateli struktura taka nie ma większego znaczenia, ani nie przynosi pożytku, bo jeśli obywatel zwróci się do danego urzędu o wyjaśnienie poprawnego stosowania przepisu budzącego wątpliwości interpretacyjne, uzyskuje odpowiedź z dopiskiem, że ona nie ma charakteru wiążącego (sic!). Po co, wobec tego, istnieje ten urząd i komu on służy, oto jest pytanie filozoficzne stanowiące zwieńczenie niniejszego felietonu?

Czas uruchomić swoje szare komórki, bo inaczej będziemy nadal powszechnie robieni w balona, a rzesze urzędnicze nieźle opłacane w relacji do stopnia pożytku z ich pracy, nadal będą nas mamić bajecznymi opowieściami o wartościach unijnych, dobrodziejstwie stworzonej demokracji i przekonywać, że prawo do sądu stanowi najważniejsze osiągnięcie systemu prawnego, który w rzeczywistości służy panowaniu nad masami i tworzeniu eldorado, dla urzędasów, zwłaszcza brukselskich.

Jeśli my, jako suweren nie zrozumiemy tego sprytnego mechanizmu panowania nad masami i nie zażądamy w drodze referendum ogólnokrajowego przywrócenia legalnej, wiążącej wykładni ustaw, to będziemy nadal oszukiwani, analogicznie, jak Egipcjanie przy pomocy zjawiska zaćmienia Słońca… Z zaćmieniem umysłu czas chyba współcześnie skończyć?

Karabeusz

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *