Do historii należy stan wojenny, którego okrągłą 40 rocznicę niedawno odnotowaliśmy. Mamy nadal podział poglądów na temat tego przedsięwzięcia. Obniżył się do ok. 25% odsetek Polaków akceptujących stan wojenny, jako mniejsze zło.
Analizy historyczne przebiegają nadal skrajnie, stąd nie wiadomo, jaki przekaz pozostanie w formalnie nauczanej historii? Końcowe skrajne oceny są szczególnie niebezpieczne, ponieważ nie pozwalają na obiektywizm i na wyciąganie wniosków na przyszłość.
Z psychologiczno-politycznego punktu widzenia może nie dziwić jednoznaczne obarczanie W. Jaruzelskiego zdradą narodu. Wynika to z oceny rzesz „Solidarności” , które po zmianie ustroju w 1989 r. zostały skrzywdzone i widzą w generale twórcę III RP.
Dyktator stanu wojennego w medialnym przekazie nazywany zdrajcą narodu, może skłaniać do tego poglądu, zwłaszcza młode pokolenia, które tamtych czasów nie pamiętają i stąd nie mają możliwości wyrobienia sobie bezpośredniego poglądu.
Od razu stawiam sprawę klarownie – generał W. Jaruzelski i jego ekipa odpowiadają za przebieg i skutki stanu wojennego, który dla narodu był oczywistym złem, podobnie, jak zamach majowy marszałka Józefa Piłsudskiego przeprowadzony w 1926 r.
Niebezpieczeństwo związane z tendencyjną oceną przyczyn stanu wojennego dziwi, jako niedostrzegane przez wybitnych historyków. Zagrożenie polega na tym, że poprzez zwalanie całej winy na W. Jaruzelskiego dochodzi do pomijania istoty zdrady narodowej i zaprzestania jej poszukiwania współcześnie.
Słyszę od jakiegoś historyka odgrzebującego wypowiedź J. Andropowa, ówczesnego szefa KGB, który miał twierdzić, że nawet rząd solidarnościowy nie jest mu straszny, bo ZSRR utarci tylko Polskę, spośród krajów Europy wschodniej!
Tenże geniusz historyczny w swojej narracji dowodzi, że stan wojenny, uniemożliwił powstanie w Polsce w 1981 r. solidarnościowego, demokratycznego rządu. Gdyby to było realne, to sam podpisałbym się pod tym twierdzeniem.
Fakty wskazują na pobożne życzenie, albo na farsę historyczną! Przykład ze współczesności, klarowny dla młodzieży. Rosja i inne mocarstwa światowe, odbierając Ukrainie broń atomową zagwarantowały jej na piśmie nienaruszalność granic.
Co z tego wyszło – jedna wielka hipokryzja! Krym już został zawłaszczony przez Rosję, a mocarstwa zachodnie udają, że Ukrainie pomagają, w rzeczywistości pogrążając ją rurociągiem bałtyckim.
W Polsce w grudniu 1981 r. stacjonowała ponad 100 tysięczna armia radziecka gwarantująca niezmienność socjalistycznego ustroju państwa polskiego. Rozlokowana w różnych regionach kraju była bardzo dobrze uzbrojona i jak niektóre kręgi wojskowe twierdzą, miała nawet istotny wpływ na dostęp do poważniejszej broni przez Ludowe Wojsko Polskie.
Jeżeli komuś się ubzdurało, że w tych warunkach breżniewowska władza radziecka zgodziłaby się na powstanie demokratycznego polskiego rządu to jest fantastą! Oficjalne opowiadanie o braku bratniej pomocy, to nic innego, jak doping dla polskich komunistów, aby problem załatwili we własnym zakresie, bo to było korzystne dla ZSRR.
Podobnie niepoważna jest heca z dywagacją, czy wojska radzieckie wejdą do Polski czy nie wejdą, podczas, gdy oni wchodzić nie musieli, bo już byli i pilnowali niezmienności ustroju PRL! Wreszcie kolejny zarzut, polegający na tym, że generał W. Jaruzelski zwrócił się do ZSRR o udzielenie pomocy przy realizacji stanu wojennego.
Słusznie zwrócił się o taką pomoc, ponieważ chciał wmanewrować Związek Radziecki w całą sytuację, aby na forum międzynarodowym ZSRR nie twierdził, że jest to wewnętrzna sprawa polska, tak jakby 100 tys. armii radzieckiej u nas nie było.
Niepokoi mnie problem zrzucania całej winy na W. Jaruzelskiego, bo to trochę tak wygląda jakby generał był samoistnym dyktatorem komunistycznym, a Związek Radziecki nie miał ze stanem wojennym nic wspólnego.
Przypomina to trochę znaną anegdotę z okresu Związku Radzieckiego. Na wyspie ludożerców ląduje awaryjnie samolot w którym znajdują się pasażerowie różnych narodowości w tym, Rosjanin.
Ludożercy, przed ugotowaniem przybyszy pozwalają im wyrazić ostatnie życzenie, w ramach którego Rosjanin prosi, aby najsilniejszy członek plemienia kopnął go w część ciała znajdującą się poniżej pleców.
Dochodzi do tego kopnięcia, po czym Rosjanin wyciąga zza pazuchy pepeszę i zabija wszystkich ludożerców. Rozbitki innej narodowości mają do niego pretensje, że nie uczynił tego wcześniej i pytają dlaczego? Jak to dlaczego, ja Ruski, a my niet agresorom!
Taki sposób traktowania W. Jaruzelskiego jako nielogiczny, eliminuje poszukiwania rzeczywistych zdrajców i eksponuje twierdzenie, że osoby przymuszone okolicznościami są bardziej winne, aniżeli ci, którzy faktycznie spowodowali zniewolenie polskiego narodu.
Tymczasem prawdziwych zdrajców narodu mieliśmy w gronie tych, którzy obalili rząd premiera Jana Olszewskiego. W tym momencie, a był to 1992 r. Związek Radziecki już nie istniał.
Rosja B. Jelcyna borykała się z własnymi poważnymi problemami i pomimo nadal jeszcze stacjonujących w Polsce ostatków armii poradzieckiej, realnego zagrożenia dla tworzenia wolnej, demokratycznej i sprawiedliwej Polski nie było.
Znaleźli się jednak rodzimi zdrajcy narodu, którzy dla własnych partykularnych, aferalnych interesów nie pozwolili na realizację etosu „Solidarności”. Ten nienormalny, nadzwyczajny stan trwa niestety do dzisiaj.
Owi zdrajcy nadal funkcjonują w przestrzeni publicznej i nimi powinniśmy się zająć celem wyeliminowania, a nie generałem W. Jaruzelskim, który już przeszedł do historii, a dziś dywagacje o nim przykrywają współczesną istotę rzeczy…
Karabeusz