Wydawać by się mogło, że to, o czym tutaj napisałem nie wchodzi w zakres jakiejś prawdy objawionej, ale jest zrozumiałe nawet dla sztubaka ze szkoły podstawowej. Tymczasem rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.
Okazuje się, że jesteśmy tak naładowani głupotami medialnymi, że pomimo minionych krwawych i tragicznych dla narodu konsekwencji nie jesteśmy w stanie przyjąć do wiadomości i stosować polityki, jako sztuki pozyskiwania osobistej, legalnej korzyści.
Rzecz znamienna, że każdy na użytek prywatny niemal codziennie używa prawideł polityki, ale tam, gdzie chodzi o dobro wspólne, jakoś dziwnym trafem nie umie i do tego wykrętnie się tłumaczy, że nie potrafi.
Jest to pewnego rodzaju fenomen, (żeby nie powiedzieć aberracja), który będę się starał wytłumaczyć, bo tylko za pomocą dotarcia do sedna sprawy i wyjaśnienia psychologicznej przyczyny błędnego postępowania możemy formułować wnioski na przyszłość.
Tak sobie myślę, że czterdziestoparoletni ustrój PRL spowodował tak głębokie piętno negatywnego pojęcia o dobru wspólnym, które wówczas było nam chytrze wciskane, że dotychczas nie potrafiliśmy się tym poglądom przeciwstawić.
Weźmy, jako przykład budowę dróg i autostrad. W PRL jakieś drogi były budowane, ale mało kto dbał o ich standard, co tłumaczono brakiem nowoczesnej technologii, czy ogólnie biedą sprawiającą, iż mało środków finansowych byliśmy w stanie na te cele przeznaczyć.
Zresztą potocznie rzecz biorąc, łączyło się to z charakterem podejścia do pracy i jej jakości, która ugruntowywana była na przysłowiu ery Gomułki: czy się stoi, czy się leży dwa tysiące się należy.
Nowy ustrój i rozpoczynająca się już czwarta dekada tych odmiennych stosunków społeczno-polityczno-gospodarczych powinna doprowadzić do istotnej merytorycznej zmiany poglądów i praktyki podejścia do jakości pracy.
To się jednak nie stało, co łatwo udowodnić na dowolnej remontowanej ulicy w mieście, na której co jakiś czas występujące studzienki kanalizacyjne wykazują usytuowanie niezgodne z rzetelnością budowy i gospodarowania.
Racjonalna budowa drogi wymaga, aby poziom tych studzienek był wyrównany z poziomem asfaltu po to, aby kierowca poruszający się po takiej drodze nie odczuwał jazdy po niegdysiejszej tarze, czyli pralce…
Jest czymś oczywistym, że każdy obywatel mający na swojej posesji choćby jedną studzienkę kanalizacyjną zadba o wyrównanie jej poziomu z poziomem asfaltu, kafelek, czy innej wykładziny podłoża.
Czemu tego nie zrobi na drodze publicznej, będąc fachowcem z tego zakresu zajmującym się zawodowo budową dróg tego zrozumieć nie można, chyba, że przyjmiemy mentalnościowe niepozbycie się negatywnych przyzwyczajeń jeszcze z czasów PRL-u.
Znamienne jest to, że owe złe przyzwyczajenia minionego ustroju pozostają z nami nadal nie tylko w sferze budowy dróg, choć w tym zakresie powodują nienajgorsze chyba negatywne konsekwencje.
Ostatnio byłem kilkakrotnie w nowoczesnym Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie oddanym do użytku dwa lata temu. Obiekt na najwyższym poziomie zachodnich szpitali. Cóż z tego, kiedy do szpitala nie da się bezpiecznie dojechać, gdyż na ulicy od czasu uruchomienia szpitala władze miasta Krakowa nie zdołały zapewnić asfaltu bez tzw. kocich łbów!
Planowanie do produkcji tak jak sraczka do obstrukcji, które to przysłowie pasuje do tej sytuacji jak ulał. Jak można narażać ciężko chorych przewożonych karetkami sanitarnymi do szpitala, aby jadąc samochodem przejeżdżali przez swoistego rodzaju pralkę drogową?
Przecież w racjonalnie działającym kraju za takie zaniedbanie prezydent miasta już dawno wyleciałby z hukiem ze stanowiska, ale nie u nas, w ustroju w którym cała gospodarka funkcjonuje w warunkach społeczno-gospodarczo-politycznych PRL-bis!
Cóż my, jako suweren możemy na to poradzić? Trzeba pamiętać, że w aktualnym stanie prawnym mamy wpływ na władzę jedynie w czasie wyborów. Jeżeli tej jedynej możliwości będącej szansą na lepsze jutro racjonalnie nie wykorzystamy przy pomocy polityki wyborczej dającej szanse na przyszłościowe korzyści, to nikt za nas tego nie uczyni.
Byle jak wybrane władze, będą nas dalej olewać, ponieważ nie czują żadnego ograniczenia w postaci bata wyborczego. Będziemy, więc kolejny raz przeżywać zawód w postaci daremnego wysiłku, indywidulanych poświęceń, a może także krwi, które realnych korzyści narodowi nie przyniosą.
Karabeusz
*felieton nawiązujący do książki Rafała Ziemkiewicza pod tym tytułem z 2014 r.