Nieraz tajemnicą nazywa się okoliczność oczywistą, nad którą przechodzimy do porządku dziennego. Nawet w żartach formułowane doniosłe informacje powinny pobudzać do myślenia, co potwierdza przysłowie – dobry żart jest tynfa wart…
Nie pamiętamy, że była to pierwsza polska złotówka, bita w srebrze w XVII wieku. Dzisiaj nie jest mi do śmiechu, kiedy patrzę na elity intelektualne. Należący do starszego pokolenia, to moi rówieśnicy, którzy pobierali analogiczne jak ja nauki.
Bez względu na kierunek wykształcenia wszyscy mieliśmy w gronie belfrów ostatnie egzemplarze doskonałych nauczycieli II RP. Pomimo zmiany ustroju, ponadczasowe wartości były dla nich świętością i dlatego w tym duchu nas wychowywali.
Unikanie odpowiedzialności za przestrzeganie wartości, to błędy, które dotykają każdego pokolenia. W ferworze walki o wyższą pozycję społeczną nieraz udaje się pozornie, bezskutkowo naruszyć tę, czy inną zasadę, co później odbija się w sumieniu, jako wyrzut.
Występuje jednak problem fundamentalny wtedy, gdy w widoczny sposób mamy do czynienia ze sprzecznością pomiędzy głęboko zakorzenionymi zasadami moralnymi, a beztroską w obliczu widoku ich gruntownego, powszechnego naruszania.
Człowiek z osiągnięciem dobrobytu etycznie się nie zatraca, bo to prowadziłoby do błędnego wniosku, że większościowo zło przeważa nad dobrem. Myślę, że przyczyna tkwi gdzie indziej.
Jesteśmy pogrobowcami komunizmu, w którym skutecznie hamowano rozwój wyróżniających się jednostek, co po jego zakończeniu spowodowało aurę zachłanności na dobra, których byliśmy pozbawiani przez kilka dekad.
Tubylcy państw Europy zachodniej przeżywali podobne zjawisko po wojnie w miarę narastającego dobrobytu. Wykazywali także zachłanność na dobra, których pozbawieni byli w wyniku działań wojennych.
System komunistyczny zahamował skalę tego zjawiska, przenosząc je na okres po 1989 r. Nie da się przeskoczyć pewnej epoki i dołączyć do dobrobytu państw zachodnich, ponieważ chronologia zachowań społecznych zachodzi bez względu na przyspieszony stopień rozwoju.
Ten krótszy dystans dochodzenia do dobrobytu ma złe strony w zakresie oceny ekip rządzących. Dłuższa perspektywa czasowa sprzyja uczeniu się społeczeństwa na własnych błędach i doskonaleniu wyborczemu.
Krotki czas powoduje możliwość ulegania obietnicom bez pokrycia, co jeszcze potęguje coraz bardzie skuteczna propaganda medialna. Tu tkwi przyczyna większościowego wyboru do władzy ugrupowań obiecujących gruszki na wierzbie, a de facto prowadzących państwo w sferę „Domu z papieru”…
Dalsze trwanie tej tendencji trzeba przypisać zniecierpliwieniu społeczeństwa, które chciałoby jak najszybciej osiągnąć zachodni poziom stopy życiowej, przy jednoczesnej beztrosce wyborczej.
Powoduje ona absencję prawie połowy uprawnionych do głosowania oraz brak argumentacyjnej analizy znanych faktów, przy równoczesnym bujaniu w obłokach w sferze obiecanek z kręgu bajek i baśni, propagowanych przez kolejnych pretendentów do władzy.
Tajemnica poliszynela sprowadza się do ogromnej naiwności wyborczej, która występuje bez względu na osobniczo posiadane wykształcenie. Do tego skłonność sentymentalno-marzycielska statystycznego Polaka nie rokuje widoków na szybką poprawę.
Kojarzy się przysłowie – jak nie uważałeś kogo wybierasz do władzy, to teraz rób jak uważasz… i to jest główna przestroga przed dzisiejszymi wyborami powszechnymi na Węgrzech, bo przecież lepszy znany wróbel w garści, niż skowronek na wietrze…
Karabeusz