WERDYKT…

W 38 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego TVP 1 wyemitowała doskonały teatr telewizji pt. „Werdykt”. Spektakl ten zachwycił mnie przede wszystkim z uwagi na jego zakończenie dające do zrozumienia, że często postaci historycznych nie da się ocenić w skali zero jedynkowej…

Morał z tego przedstawienia już jest znaczącym osiągnięciem, a teraz przechodząc do rzeczy, muszę powiedzieć, że jako z wykształcenia prawnik dostrzegam dwa istotne braki w toku prowadzonego procesu.

Po pierwsze, nie przeanalizowano na tle bardzo bogatej faktografii, motywów działania generała Wojciecha Jaruzelskiego w sprawie wprowadzenia stanu wojennego, a to w każdym procesie karnym jest zagadnieniem kluczowym.

Ogólnie mówiąc politycy zasadniczo działają z dwóch pobudek. Pierwsza to dążenie do władzy po to, aby prowadzić politykę korzystną dla środowiska, z którego się wywodzą, a druga to chęć zdobywania za pomocą zyskanej władzy osobistych korzyści materialnych i to niekoniecznie legalnych.

W przypadku generała W. Jaruzelskiego drugi motyw odpada, gdyż charakteryzował się poczuciem oszczędności i nigdy nie przejawiał jakichkolwiek skłonności do pozyskiwania dla siebie nielegalnych dóbr osobistych.

Mamy, zatem do czynienia z motywem pierwszym, czyli działaniem zgodnym z zasadami środowiska politycznego, z którego się wywodził. Generał nie wypierał się, że jest komunistą i przynajmniej publicznie akceptował oficjalną ideologię, choć nie był twórcą tych idei, ani gorliwym wyznawcą, czy też kupczykiem, który usiłował się wkraść w łaski nowego ustroju.

On znalazł się nie z własnej woli po stronie wschodniej, a będąc człowiekiem wykształconym i uzdolnionym, kroczył w naturalny sposób zdobywając laury wojskowe. W każdej powierzonej funkcji usiłował zachowywać się godnie w istniejących uwarunkowaniach społeczno-gospodarczo-politycznych.

I teraz przechodzę do drugiego braku „Werdyktu”, a mianowicie podłoża polityczno-gospodarczego, w jakim znajdowała się PRL, która to okoliczność zasadniczo rzutowała na wszelkie decyzje generała.

Jako prezes Rady Ministrów znał najbardziej tajne informacje związane z położeniem gospodarczym Polski, stąd musiał zdawać sobie sprawę z tego, że jesteśmy ściśle uzależnieni od ZSRR.

Miał prawo przewidywać, że nasz wschodni sąsiad, zainteresowany zrobieniem porządku w Polsce przez wewnętrzne siły, w razie niepowodzenia, zrobi wszystko, aby uniemożliwić nam jakąkolwiek demokratyzację życia polityczno-społecznego.

Mógł wyobrazić sobie, np. przykręcenie nam kurka z gazem na kilka tygodni, co spowodowałoby, że w mroźna zimę 1981 r. tysiące Polaków pożegnałyby się z życiem.

W następstwie tego robotnicy sami wyszliby na ulice i zdmuchnęli całą „Solidarność”, powodowani zagrożeniem własnego bytu, albo też w razie rezygnacji Jaruzelskiego inny kacyk komunistyczny wprowadziłby radziecką odmianę stanu wojennego.

W tym pierwszym przypadku Związek Radziecki publicznie ogłosiłby, że nastąpiła awaria, a on natychmiast zastosował pomoc humanitarną, wysyłając tysiące ciężarówek z żywnością i innymi materiałami, stanowiącymi pomoc dla bratniej Polski.

W warunkach funkcjonowania żelaznej kurtyny, rzecz jasna żadna zastępcza pomoc gazowa ze strony Zachodu, taka jak np. dzisiaj, nie wchodziła w ogóle w rachubę. Nie bez powodu, Piotr Semka stwierdził w „Werdykcie”, że Związek Radziecki nie chciał interweniować w Polsce, ale w razie niepowodzenia stanu wojennego, niewątpliwie by to uczynił.

Druga strona medalu jest tragiczna, ponieważ wprowadzenie stanu wojennego spowodowało dla społeczeństwa polskiego rzeczywiste negatywne konsekwencje nie tylko bieżące wynikające z kontroli, nadzoru, podsłuch i terroru, ale także ze straty czasu, który mógł być poświęcony rozwojowi państwa.

Generał Wojciech Jaruzelski i jego towarzysze realizujący stan wojenny ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za jego skutki, w tym za gnębienie społeczeństwa nawet po jego zakończeniu, za niewyjaśnione morderstwa i zamachy, etc.

Aparat państwa nastawiony na dalsze szykanowanie ruchów niepodległościowych już po zakończeniu stanu wojennego bez wątpienia podejmował w wielu przypadkach działania sprzeczne z obowiązującym w PRL-u prawem, a takie przypadki były tolerowane i nierozliczane.

Żyliśmy w reżimie zbliżonym do radzieckiego, stąd też metody działania naszych ubeków były podobne, choć bez wątpienia terror w Polsce był nieporównywalny do panującego w Związku Radzieckim. Nie jest więc wykluczone, że Wojciech Jaruzelski obawiał się, iż w razie nieskuteczności stanu wojennego, dojdzie w Polsce do wprowadzenia tego ostrzejszego reżimu…?

Stan wojenny był oczywistym złem i co do tego nie ma żadnych wątpliwości, a dzisiejsze ubarwianie go przez tamtejszych oficerów kulturalnymi zachowaniami, wzbudza jedynie złość i chęć rewanżu, zwłaszcza ze strony tych, którzy doznali konkretnych negatywnych i tragicznych konsekwencji.

Upłynęło już 38 lat od tamtych czasów, a problem stanu wojennego nadal żywo istnieje w świadomości medialnej i jest podgrzewany, co rodzi pytanie, dlaczego? Myślę, że kwestia sprowadza się do chęci przerzucenia odpowiedzialności za niepowodzenia ostatnich 30 lat na generała Wojciecha Jaruzelskiego.

Wynika to stąd, że konsekwencje miękkiego lądowania postkomunistów w III RP, są bezpośrednio utożsamiane z uprzednimi działaniami Wojciecha Jaruzelskiego, który sprzyjał takiemu rozwojowi zdarzeń w ramach umowy w „Magdalence”.

Ja jednak sadzę, że jest to błędne podejście do tego zagadnienia. Przede wszystkim dlatego, że „Magdalenka” miała na celu bezkrwawe oddanie władzy, co musiało się łączyć z pewnymi obietnicami i ustępstwami względem postkomunistów. Była, więc samoistnie sukcesem.

Polityka polega jednak na tworzeniu jej dla określonych celów i w taki sposób, który najlepiej pasuje do stosunków panujących w danej chwili. Kiedy sytuacja polityczna ulega zmianie, zmianie winna ulec też polityka, a w Polsce tak się nie stało.

Po dwóch latach od „Magdalenki” mieliśmy przy władzy rząd Jana Olszewskiego, który usiłował dokonać sprawiedliwych ocen przeszłości i wówczas doszli do głosu zdrajcy, którzy to uniemożliwili, w imię własnych, osobistych, partykularnych interesów.

Obalający reformatorski rząd uczynili to legalnie przy pomocy metod demokratycznych, toteż prawnie nie można pociągnąć ich do odpowiedzialności, zadziałał bowiem mechanizm nowego stworzonego ustroju.

Gdybyśmy wówczas mieli bis Piłsudskiego, to niewątpliwie doszłoby do powtórki zamachu majowego z 1926 r. i dalsza historia potoczyłaby się inaczej. A tak mamy to, co mamy, w wyniku kolejnych demokratycznych wyborów powszechnych dochodziło jedynie do potwierdzania ustaleń w „Magdalence”.

Wreszcie, w 2015 r. naród się przebudził i stworzono warunki do lepszej przyszłości, ale także dzisiaj mamy do czynienia z demokratycznymi zdrajcami, którzy w imię własnych osobistych korzyści usiłują żeglować Polską w kierunku niesprawiedliwym.

Działania te, podobnie, jak w 1991 r. nie są wprost obarczone grzechem przestępstwa, toteż warchołów jak na razie nie da się prawnie rozliczyć, ale trzeba umieć zrozumieć zachodzące procesy, aby w wyniku błędnego zastosowania kartki w wyborach prezydenckich nie dopuścić do władzy kolejnych cwaniaków…

Karabeusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *