KONSTYTUCJA, KONSTYTUCJA…

Demokracja, jak sama nazwa wyrazu pochodzącego z języka greckiego wskazuje, to system rządów opartych na poglądach większości obywateli danego kraju, szczegółowo odzwierciedlonych w przepisach konstytucji.

Pojęcie demokracji w populacji światowej musi być jednak sprowadzone do pewnego wspólnego mianownika. Tym elementem są powszechnie akceptowane zasady funkcjonowania społeczeństw, zwane dekalogiem.

Oderwanie definicji ustrojowej od dekalogu prowadzi do realizacyjnego wynaturzenia pojęcia, które w takich warunkach, poza sloganowym nazewnictwem, z istotą tak precyzowanego ustroju nie ma wiele wspólnego.

Przykładem jest niemiecki faszyzm, który wyniósł do władzy hitlerowców w demokratycznie przeprowadzonych wyborach w 1933 r. Jednakże godzenie w podstawowe reguły dekalogu, nie pozwala faszyzmu umieszczać w strukturze ustrojów demokratycznych, choć wybór władz nastąpił w sposób typowy dla tego ustroju.

Jak na razie ludzkość nie wymyśliła lepszych reguł zachowań społecznych, aniżeli zapisane w dekalogu, toteż nie wolno tolerować ruchów społecznych, które pod pozorem demokracji usiłują bezprawnie burzyć porządek prawny zgodny z dekalogiem.

To wprowadzenie było potrzebne celem wyjaśnienia istoty działań propagujących ideologię LGBT, która błędnie utożsamiana jest z wolnością i prawami człowieka w demokratycznym państwie.

Jednostka żyjąca w społeczeństwie nigdy nie będzie w pełni wolna, ponieważ musi się liczyć z zasadami obowiązującymi w danym kraju, spisanymi w formie prawa narzuconego przez demokratyczną większość.

Niebezpieczeństwo ideologii LGBT nie polega na propagowaniu określonych poglądów i organizowaniu manifestacji społecznych, za ich poparciem, gdyż taka działalność mieści się w granicach prawa.

Zagrożenie wynika z ideologii godzącej w konstytucyjny porządek prawny reprezentowany przez większość w postaci pojęcia rodziny składającej się z kobiety, mężczyzny i dzieci płci żeńskiej lub męskiej, ale także na brutalnym niszczeniu zabytków, w tym sakralnych, pod źle pojmowanym pojęciem wolności i dobra człowieka.

Ideologią chce się wymusić akceptację prawną sprzeczną z konstytucyjnym pojęciem rodziny i wychowywanych w niej dzieci. Zagrożenie może polegać także na działaniu ankietowym wmawiającym młodzieży akademickiej, że odstępstwo od reguły stanowi normę.

Te wszystkie zagadnienia powinny być doskonale znane przedstawicielom nauki polskiej, którzy onegdaj tak ochoczo napominali władzę o potrzebie przestrzegania postanowień Konstytucji.

Tymczasem rozpowszechnianie przez Uniwersytet Jagielloński sprzecznej z Konstytucją ankiety seksualnej wśród 38 tysięcy studentów oraz wyjaśnienia Rektora broniącego bezprawia rzekomymi badaniami naukowymi zaczyna pomału sprowadzać polską naukę na manowce.

Gdybyśmy mieli do czynienia z rektorem prywatnej uczelni, to ostatecznie ankieta pytająca, czy ktoś się dobrze czuje we własnej skórze, czy czasem nie jest kotkiem, pieskiem, albo małpką, mogłaby jedynie świadczyć o lichym poziomie badań naukowych, ale jeśli sponsorzy w tym studenci na coś takiego pozwalają, to w końcu za ich pieniądze jest czyniony ten cyrk.

Inaczej wygląda sytuacja z uczelnią publiczną, finansowaną z naszych pieniędzy, której ankiety godzące w porządek konstytucyjny przybierają zupełnie innego, bo politycznego znaczenia, naruszającego dodatkowo Akademicki Kodeks Wartości uchwalony przez Senat Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2003 r.

Trzeba w związku z tym postawić pytanie, czy Minister Edukacji i Nauki posiada odpowiedni instrument prawny eliminujący pozoranctwo naukowe oraz postępowania naruszające ustalony i zgodny z dekalogiem ład konstytucyjny?

Nikt nie kwestionuje prawa i obowiązku każdej uczelni w zakresie podejmowania działań na rzecz równego traktowania wszystkich członków społeczności akademickiej. Zdarzają się przecież przypadki szykanowania osób o odmiennej orientacji seksualnej, które wymagają pomocy ze strony szkoły wyższej.

Czym innym pozostaje natomiast wysyłanie 38 tys. ankiet do wszystkich studentów z zapytaniem o ich samopoczucie seksualne, niezgodne do tego z konstytucyjnym podziałem płci.

Związek pomiędzy wynikami takiej ankiety, a potrzebą przeciwdziałania dyskryminacji jest żaden, a usprawiedliwianie ankietyzacji prowadzeniem działalności naukowo-badawczej jest sprzeczne ze stanem faktycznym.

Idący w sukurs Uczelni KRASP, a także RPO bez dokładnego zbadania sprawy powołują się na wolność badań naukowych, wchodzących w skład autonomii każdej uczelni.

Powstaje wobec tego pytanie odkąd to działalność naukowo-badawczą prowadzi Dział ds. Bezpieczeństwa i Równego Traktowania podległy kanclerzowi UJ, który był autorem tej ankiety?

Mielibyśmy przecież w takich warunkach do czynienia ze spełnieniem się felernego w skutkach przysłowia, że uczy Marcin, Marcina…, gdyż badania tego typu byłyby właściwe merytorycznie np. dla Katedry Socjologii, ale nie dla administracji Uczelni!

Niestety, od kilku lat, jak na razie bezkarnie, polskie uczelnie zajmują się polityką, w ramach której poprawnie wolno im tylko prowadzić nauczanie, natomiast zarówno każdy nauczyciel akademicki, jak i uczelnia, jako całość ma obowiązek zachowania neutralności politycznej.

Prawo Kalego… na wyższych uczelniach zagościło się już od wielu lat.  W swoich publicznych wystąpieniach nie tak dawno Wydziały Prawa i Administracji szeregu uczelni napominały władzę, że narusza przepisy Konstytucji, choć zarzut naruszenia był interpretacją polityczną postanowień ustawy zasadniczej.

W opisanym przypadku, jawnie bezprawnego działania nie ma żadnej reakcji, mało tego żaden Wydział Prawa i Administracji polskiej uczelni mimo posiadanej wiedzy na ten temat nie wypowiada się w ogóle w kwestii potrzeby przywrócenia w Polsce porządku prawnego w postaci powrotu do Konstytucji legalnej wykładni ustaw.

Milczą na ten temat, być może dlatego, że totalna degrengolada prawa i merkantylizm wydawniczy w sferze publikowania ton sprzecznych ze sobą komentarzy ustaw, pozwala im pływać, jak pączki w maśle, a problemy prawne przeciętnego obywatela traktują, jak zeszłoroczny śnieg…

Do zagadnień związanych z przestrzeganiem Konstytucji trzeba podchodzić w różny sposób w skali wagi ewentualnie podejrzewanych naruszeń jej postanowień, tym bardziej, że aktualnie nie funkcjonuje legalna, wiążąca wykładnia ustaw, w tym ustawy zasadniczej, przy pomocy której można by ustalić niepodważalną jednolitość wykładniową.

Zarzuty naruszenia Konstytucji oparte na niejednolitej jej wykładni, a dotyczące zasad budowy różnych organów państwa, są pod kątem praw i interesu przeciętnego obywatela mniej istotne, aniżeli oczywista negacja konstytucyjnej definicji podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina, gdyż ta sprawa dotyczy bezpośrednio każdego obywatela.

Ze względu na tę wagę problemu władza publiczna ma obowiązek stosownego przeciwdziałania niedopuszczalnym praktykom uniwersytetów, które błędnie pojmują swoją uczelnianą autonomię.

Jeżeli minister nadzorujący uczelnie nie ma uprawnień do właściwej, skutecznej interwencji, to należałoby odpowiednie kompetencje ustawowo mu przypisać.

Autonomię szkół wyższych zapewnia się, bowiem zgodnie z art. 70 ust. 5 Konstytucji, na zasadach określonych w ustawie zwykłej, która powinna gwarantować władzy wykonawczej skuteczne oddziaływanie w każdym przypadku naruszenia przez uczelnię zasad Konstytucji.

Karabeusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *