Pewien kacyk doskonały
Chciał być wielki, bywał mały.
Wyróżniony wśród gawiedzi,
W której zło, głupota siedzi,
Poobrażał konkurenta.
Chociaż walka szła zacięta…
Później, kiedy cne wybory
Przegrał – zionie do tej pory
Nienawiścią i zazdrością,
Które stają w gardle kością.
Sam dochrapał się godności,
Ale w niższej złożoności…
Ludzie jednak zaufali –
Cięgi same później brali.
Odstawili od koryta.
A w nim myśl głęboko skryta
W sferze zdrady kiełkowała,
Szybko zaowocowała.
Dostał się do kręgów bandy,
Co usilnie siała grandy.
Rozkładała społeczeństwa,
W czym wykazał sporo męstwa.
Znów powrócił w stare knieje
I, powtórzył zdrady dzieje…
Elektorat zadżumiony
Funkcją nadał mu ochrony.
Podpuszczany w zdradliwości
Przeciwnikom liczył kości…
Tak mu dobrze szła agenda.
Zgłupiał – rzecz to niepojęta!
Nawymyślał mocarzowi,
Kiedy w szrankach ten się głowi…
Po zwycięstwie, jak pochlebca,
Szuka wciąż jakiegoś lepca,
By przykleić się wiktorii
I splendorów mieć w euforii.
Czyny zwykle nierozważne,
Te bezczelne, niepoważne,
Odciskają się głęboko,
Znacząc bardzo czujne oko…
Dzisiaj trefniś w przedpokoju
Może stukać furt do znoju
I posyłać słowa – miętę –
Pozostaną drzwi zamknięte!
Mocarz ma go już na oku,
Bo zbyt często jest w rozkroku…
Fruwa, skacze, chce być skautem –
Skończy pewnie wprost nokautem…
Tadeusz Miłowit Lubrza