RECENZJA…

Motto: brak logiki, pomyślunku dotyka nie tylko kinematografii…

Długo nie mogłem się zdecydować na oglądnięcie współczesnych odcinków Bonda z Danielem Craigiem w roli tytułowej. Przede wszystkim dlatego, że sylwetką aktor zupełnie nie pasował do postaci fikcyjnego bohatera stworzonego przez Iona Fleminga.

Nie chodzi o umiejętności aktorskie, do których nie mam zastrzeżeń, ale o wygląd, który z powodzeniem można identyfikować z postacią najlepszego gangstera, lecz nie salonowca nakreślonego przez autora powieści.

Gdyby filmy z Danielem Craigiem były jakąś odrębną, współczesną postacią nawiązującą do innego twórcy tej fikcyjnej postaci, wszak o Jamesie Bondzie pisało kilku autorów, to taki trik można by uznać za udany.

Nie jestem sylwetkowo przywiązany do jednego odtwórcy tej postaci, gdyż uważam, że wszyscy poprzedni wykonawcy Jamesa Bonda byli dobrze dobrani, choć najbardziej mi odpowiadał Pierce Brosnan.

Sean Connery był trochę za młody w pierwszych odcinkach Bonda, dopiero w ostatnim pt. „Nigdy nie mów nigdy więcej” z 1983 r. zaprezentował się w pełnej okazałości. Roger Moore po serialu pt. „Święty” znajdował się nieco na rozdrożu tych obu dżentelmenów…

Timothy Dalton i George Lazenby grali, pierwszy w dwóch, a drugi w jednym odcinku, stąd trudno ich porównywać z pozostałymi. Dwaj pierwsi odtwarzali te role po 7 razy, natomiast Pierce Brosnan 4 razy i to już jest wystarczający materiał  porównawczy.

Filmom bondowskim XX wieku, jak na realia lat, w których były produkowane, przypisywano niesamowite, niemal bajkowe wynalazki, co w XXI odcinkach nie wywołuje już emocji z racji widocznego powszechnie postępu technicznego.

Autorom scenariusza „Casino Royale” z 2005 r. można zarzucić ogromną wpadkę w kwestii zasadniczej charakteryzującej agenta 007. W książce i we wszystkich poprzednich odcinkach James Bond prezentował się jako salonowy podrywacz i świetny kochanek.

W „Casino Royale” nonsensownie położono tę cechę na łopatki poprzez idiotyczne tortury genitaliów. Ten odcinek Bonda, jak wynika z fabuły miał się wpisywać w historię, jako pierwszy wprowadzający dopiero do działalności agenta 007.

W tych warunkach  rozkłada cały mit postaci, gdyż James Bond po torturach genitaliów nie byłby w stanie odgrywać roli namiętnego i uwielbianego przez kobiety mężczyzny, skoro nie miałby czym imponować, pozostając inwalidą w tym zakresie.

Te dwa elementy są tak kluczowe dla oceny serii bondowskiej, że nie sposób oceniać odtwórcy Jamesa Bonda w osobie Daniela Craiga inaczej, aniżeli jako bajki dla głupich i naiwnych, a przecież nie taki był zamysł Iona Fleminga.

Powie ktoś, że dobór aktora do postaci to rzecz gustu, a z gustem się nie dyskutuje. Tu nie idzie jednak o gust, gdyż postać Jamesa Bonda mogło z powodzeniem odtwarzać wielu innych aktorów, ale nie Daniel Craig.

Tutaj chodzi o warsztat rzemieślniczy filmowca. Tak, jak nie można roli np. królewny Śnieżki powierzać aktorce o wyglądzie Baby Jagi, bo wyjdzie kicz i farsa, a nie remake filmowej bajki Walta Disneya, tak samo jest z karykaturalnym Danielem Craigiem.

Zresztą, nawet w przypadku parodii Jamesa Bonda w filmie pt. „Casino Royale” z 1967 r. autorzy starali się postać bohatera umiejscowić w ramach opisu książkowego, bo inaczej widz mógłby tej humoreski nie zrozumieć.

Na przykładzie współczesnego Jamesa Bonda widać wyraźnie na jakie peryferie jakości schodzą sami Anglicy, wszak bohater filmu to ich wymysł i wszyscy odtwórcy tej roli także byli związani z kinematografią angielską, a mimo tego powstał klops…

Szczerze mówiąc nawet nie chce mi się oglądać pozostałych 4 odcinków Bonda, gdyż uważam to za stratę czasu. Pokazywane nowinki techniczne znam z reklam utworów a także innych filmów amerykańskich , więc niczego ciekawego tam nie zobaczę.

Wypada wspomnieć o internetowych komentarzach na temat 5 odcinków bondowskich, które pieją z zachwytu nad tą produkcją, co potwierdza obniżenie poziomu kultury, skoro taki kicz  można sprzedawać, jak smaczne bułeczki, jakby za darmo rozdawane smakołyki.

Pomału zaczynamy przyzwyczajać się do podmiany dobrego produktu na byle jaki i to w sferze całego współczesnego życia, zaczynając już nawet od żywności, która w ramach umowy „Mercosur” skutecznie podejmuje ten temat.

Będą nam wciskać produkty, jako doskonałe wyżywienie, bo współczesny człowiek ogłuszony ogłupiającą reklamą medialną kupi nawet g…, jeśli będzie podchwytliwie ładnie opakowane i zareklamowane.

On nie widzi niczego poza pojawiającymi się w komórce migawkami przyciągającymi chwytliwie do konsumpcji tak fizycznej jak i duchowej, bez względu na rzeczywistą wartość sprzedawanego produktu.

Na analizę jakości nie ma czasu, gdyż nawet doba jest dla niego za krótka na poznawanie wiadomości ze świata, z których nie potrafi zrobić żadnego użytku, bo 24 godziny obrazów komórkowych mijają zbyt szybko!

Karabeusz

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *